Zwiedzanie Wietnamu zaczęliśmy od 3 dniowej wizyty w jednym z najbardziej malowniczym i magicznym miejscu na północy kraju: zatoki Ha Long.
Dzień 1 – Sobota 29/03/2014
Lot
Razem z mężem Tomkiem na lotnisku w Londynie (Gatwick) byliśmy jakieś 2,5 godziny przed lotem, aby poprosić o siedzenia koło siebie i przy oknie. Niestety zostaliśmy poinformowani, że większość miejsc jest już zajętych i owszem, możemy siedzieć koło siebie, ale nie pod oknem. Teoretycznie na bilecie pisze, że należy być co najmniej 2 godziny przed odlotem. My byliśmy 2,5 godziny, więc ciekawe o której godzinie pozostali ludzie byli już tu wcześniej?W każdym razie dobrze, że chociaż mogliśmy usiąść koło siebie. Nie wyobrażam sobie 13 godzin lotu w samotności. To był Nasz pierwszy lot tak daleko poza Europe i muszę przyznać, że byłam bardzo pozytywnie zaskoczona komfortem lotu. Może dlatego, że zawsze lataliśmy najtańszymi liniami lotniczymi. Tym razem lecieliśmy z “Vietnam Airlines” – wietnamskimi liniami lotniczymi (http://www.vietnamair.co.uk), a czas mijał Nam bardzo szybko i przyjemnie: w miarę wygodne siedzenia, dostajesz poduszkę i koc, 2 posiłki: 1-szy po 2 godzinach lotu, 2-gi jakieś 2 godziny przed lądowaniem. Aby “urozmaicić” sobie czas lotu dostawało się słuchawki i na siedzeniu przed Toba był malutki monitorek gdzie można było oglądać filmy (5-7 do wyboru), grać w gry (5-7) lub posłuchać jakiejś muzyki (5-7 albumów). Poza tym jak się okazało wszystkie napoje (soki/alkohole) oraz zupki “chińskie” były bezpłatne i dostępne, kiedy tylko chcesz. Aczkolwiek: jeżeli cos się chciało, to bardziej opłacało się wstać i osobiście iść do “kuchni”, gdzie podawali ci od razu to, o co poprosiłeś, niż zamówić ze swojego miejsca w samolocie, ponieważ czekało się około 15 minut zanim dostało się zamówienie. Malutkim minusem naszego lotu było to ze dostaliśmy siedzenia na końcu samolotu i zanim doszli do Nas z jedzeniem (zawsze zaczynają od przodu samolotu), niektóre posiłki z karty dań się skończyły np. zamiast wybranych przez Nas krewetek dostaliśmy rybę/kurczaka. Ale za to toaleta i kuchnia z napojami była blisko.
Na lotnisku w Hanoi
Na lotnisku w Hanoi wylądowaliśmy o 06:05 rano. Miasto Hanoi jest drugim największym miastem w Wietnamie. Ku mojemu zaskoczeniu lotnisko okazało się malutkie. Tak jak się spodziewałam było bardzo ciepło i duszno, jednak po paru minutach szło się przyzwyczaić. Po wyjściu z samolotu trzeba było iść od razu do biura/okienka z wizami z wypełnionym wcześniej formularzem o wizę, zgoda na nią (zamówiona na http://www.vietnam-visa.com./ koszt $20 od osoby), 1 zdjęciem oraz paszportem. Następnie po oddaniu tych wszystkich dokumentów trzeba było przejść koło biura (na jego drugą stronę) i czekać około 20-30minut (kolejki!!) aż Cię wywołają na zawieszonym na ścianie monitorku (z Twoim zdjęciem). W “okienku” trzeba zapłacić opłatę za wizę ($45 lub $65 od osoby, w zależności od wizy: czy na 1 wjazd i wyjazd czy wielokrotne przekraczanie granicy), następnie przejść przez kontrolę paszportową (wbijają Ci fajna pieczątkę 🙂 ) po czym można udać się po bagaż, na który czekaliśmy dodatkowo ponad pół godziny, jak nie dłużej (przyjechał ostatni – dosłownie).
Zakup na lotnisku wycieczek do: zatoki Ha Long, świątyń w Hoa Lu, jaskiń Tam Coc oraz noclegu w Hanoi
Po około godzinnym załatwianiu wiz, odebraniu paszportów i bagażu, udaliśmy się w stronę informacji, żeby dowiedzieć się, jak najlepiej dostać się do zatoki Ha Long. Jak się okazało po całej naszej podroży po Wietnamie: wszystkie punkty informacyjne na lotniskach są jednymi wielkimi a’la “biurami podroży”. Ludzie z informacji zawsze Ci mówią, że nie ma żadnych lokalnych autobusów (pomimo iż jakieś autobusu ciągle podjeżdżają co chwilę pod lotnisko) i żeby gdziekolwiek się dostać masz następujące opcje: 1. Wsiąść taksówkę (co jest bardzo drogie) 2. Wykupić u nich wycieczkę (oferują ci je w prawie wszystkie miejsca) lub 3. Wykupić u nich “tani” transport (minibusik). Na początku wierzyliśmy naiwnie we wszystko co Nam mówili i dopiero prawie pod koniec podroży przekonaliśmy się ze wszystko to tylko kłamstwa, żeby naciągnąć ludzi na pieniądze. Skąd ta naiwność? Ponieważ w Europie punkt informacyjny to miejsce gdzie podają ci informacje: jak dostać się w jakieś miejsce zarówno transportem publicznym (autobusem, pociągiem, itp.) jak i prywatnym. W Wietnamie liczy się głownie żeby złapać klienta, a wiec wszędzie usłyszysz ze żadnych publicznych transportów nie ma.
W każdym razie bardzo miły i uprzejmy pan z “informacji” od razu zaproponował Nam 3-dniowa wycieczkę po zatoce Ha Long (podobno na bardzo luksusowym statku) z dojazdem tam i spowrotem na lotnisko, za jakaś tam według niego okazyjna cenę. Po „wyciagnięciu od Nas informacji” że po Ha Long będziemy w Hanoi 2 dni oraz po zerknięciu w nasze polskie notatki i wychwyceniu z nich słów “Hoa Lu & Tam Coc”, przedstawił Nam nowa propozycje: “pakiet” 3 dniowej wycieczki do zatoki Ha Long z posiłkami, ale bez napojów (trzeba było za nie samemu zapłacić – mówił ze niby są bardzo tanie, ale jak się okazało nie były), dwa noclegi w Hanoi (ze śniadaniami), jednodniowa wycieczka do świątyń w Hoa Lu i jaskiń Tam Coc, oraz powrotny transport na lotnisko za jedyne $350 od osoby (7 372 599 VND). Biorąc pod uwagę ze to była nasza pierwsza wycieczka do tego typu “egzotycznych krajów” nie mieliśmy pojęcia czy to jest drogo czy nie. Po długich naradach spytaliśmy się czy ma czegoś tańszego. Po kolejnej naradzie i kolejnych negocjacjach – cena za wszystko spadła do $278 od osoby (5 850 000 VND). “Okazyjnie” mieliśmy też dostać lepsza kajutę. Zgodziliśmy się, ponieważ było to dla Nas bardzo wygodne rozwiązanie za chyba dosyć rozsądną cenę: wszędzie mieliśmy mieć zapewniony transport i nie musieliśmy marnować czasu na poszukiwania i negocjacje z lokalnymi ludźmi (to robiliśmy później 🙂 ). W trakcie podróży rozmawialiśmy z innymi turystami, którzy powiedzieli że zapłacili podobnie za różne usługi, więc nie było to jakaś taka „specjalna okazja” jak Nam mówili. Nauczyliśmy się jednego: ZAWSZE trzeba się targować.
Droga do Zatoki Ha Long
Pół godziny później, po zapłaceniu za “pakiet” ktoś po Nas podjechał czarnym, odpicowanym, prywatnym samochodem i szybko wyjechaliśmy z lotniska. Mieliśmy jechać 148 km (3 godziny). Tak na “marginesie”: jeżeli wykupisz jakikolwiek prywatny transport w całym Wietnamie, lub lot samolotem nie musisz się martwic o napoje: zawsze dostaniesz małą buteleczkę wody mineralnej. Po ok 45 minutach jazdy “dogoniliśmy” na drodze jakiś minibusik z innymi turystami już w środku, do którego nas przesadzili i z którymi dojechaliśmy do celu.
Pierwsze wrażenia z jazdy na tutejszych drogach były “niezapomniane”: na skrzyżowaniu każdy jechał jak chciał, prawie wogole nikt się nie zatrzymywał i jeden trąbił na drugiego bez opamiętania. Jak się później okazało w całym Wietnamie trąbienie oznacza “jadę – przepuść mnie” i o dziwo każdy słuchał J. Jakiś sens musiał być w tym chaosie, bo nie widzieliśmy żadnego poważnego wypadku w czasie naszych wakacji (może tylko porysowane samochody) a ruch był w miarę “płynny”. Wietnamskie drogi nie są takie złe – czasami połatane i ciągle w budowie, ale da się jechać bez problemu. Widok za oknem był bardzo różnorodny: od zielonych, uprawnych pol ryżowych na których pasły się woły (gdzie w najróżniejszych miejscach porozrzucane były grupowe stare nagrobki), poprzez ciągle przeplatające się miasteczka z przeważnie obskurnymi domami (czasami tak kompletnie zniszczonymi ze miasto wyglądało jak zbombardowane świeżo po wojnie). No i śmieci – wszędzie dookoła leżące pełne worki na śmieci lub po prostu leżące luzem śmiecie wyrzucane gdzie popadnie. Myśleliśmy ze może tylko ta cześć Wietnamu jest taka zaśmiecona, ale jak się okazało: tak wygląda prawie cały Wietnam. No może z wyjątkiem prywatnych plaż, świątyń i niektórych naprawdę nielicznych turystycznych miasteczek.
W czasie jazdy był jeden przystanek. Było to jakieś duże centrum handlowe, gdzieś przy drodze, gdzie większość produktów była bardzo droga. Obok sklepików był bar,w którym spróbowaliśmy słynnej “wężówki” – czyli wina ryżowego, które nalane było w butelkę z małą kobrą i skorpionem w środku (wąż trzymał ogon skorpiona w pysku). Musze przyznać ze była bardzo dobra: była mocna i miała bardzo przyjemny ziołowy smak. Tak nam smakowała, ze kupiliśmy sobie całą butelkę za 400 000 VND. Okazało się, że w Hanoi było taniej np.za trochę mniejsza butelkę zapłaciliśmy 250 000 VND. Niestety nasza zakupiona wódka nie była już taka mocna jak ta w barze, ale ciągle miała przyjemny smaczek.
Zatoka Ha Long
Około 12: 00 przyjechaliśmy do małego portu gdzie było mnóstwo turystów i biur podroży. Pogoda zapowiadała się ładna: było cieplutko (około 25-27 stopni), słońce wychodziło od czasu do czasu zza delikatnych warstw chmur. Małą łódeczką z silnikiem zawieźli Nas to zacumowanej niedaleko średniej wielkości łodzi, gdzie porozdawali Nam klucze do kabin i powiedzieli, że za godzinkę spotkamy się na samej górze na powitanie. Łódka na zewnątrz wyglądała trochę obskurnie: farba odchodziła prawie wszędzie z drewna. Jak potem zauważyliśmy każda z innych łódek pływających koło Nas wyglądała tak samo: po prostu wilgotność powietrza robiła swoje. Wnętrze łodzi oraz kabiny w środku były natomiast w bardzo dobrym stanie. Kabiny były bardzo ładne, czyste, z prywatną łazienką i wieszakami na ubrania na ścianie (nie było szaf, ale po co one komu, skoro wycieczki były 2-3 dniowe). Wędrując po korytarzu udało Nam się zerknąć do innych kabin i okazało się, że każda z kabin jest bardzo podobna do siebie, a więc nie dostaliśmy z Tomkiem żadnej „specjalnej kabiny o lepszym standardzie”.
Zatoka Ha Long nazywana jest “Zatoką lądującego smoka “ lub zatoką 1000 wysp. W 1994 UNESCO umieściło ją na swojej Liście Światowego Dziedzictwa. Jest jedną z największych atrakcji przyrodniczych Wietnamu i całej Azji niewątpliwie cudem natury. Na powierzchni półtora tysiąca kilometrów kwadratowych rozsianych jest prawie 2000 wysp i wysepek o charakterystycznym kształcie, tworząc niezwykły krajobraz. Pół godziny po wypłynięciu w stronę wysepek pogoda szybko się pogorszyła: nagle pojawiła się niewiadomo skąd mgła tak gęsta, że prawie nic nie było widać. Na szczęście temperatura była cały czas wysoka (taka jak na wybrzeżu). Jak dowiedzieliśmy się następnego dnia od przewodniczki – trafiliśmy akurat w ten jedyny okres w roku (marzec-kwiecień) kiedy są tak gęste mgły. To się nazywa mieć szczęście. Nigdzie w internecie nie mogłam znaleźć tej informacji.
Po wypiciu powitalnej lampki wina (a wcześniej kieliszka wężówki w naszej kajucie) najpierw popływaliśmy malutkimi łodkami pomiędzy wyspami, a następnie zabrano Nas na jedna z lokalnych wysepek, z piaszczysta plażyczka, gdzie wspięliśmy się stromymi schodami na taras widokowy, z którego roztaczała się widowiskowa panorama na …. mgłę i kontury wysepek w niej schowanych. Musze przyznać, iż było bardzo nastrojowo, jak z jakiejś baśni. Miałam wrażenie jakby zaraz jakiś smok miałby wylecieć zza mgły…
Po zejściu na plażę poleżeliśmy sobie trochę na leżakach koło baru, Tomek pomoczył trochę nogi w brudnej wodzie, a następnie wróciliśmy na nasza łódkę godzinkę przed kolacja. W wolnym czasie do naszego okna podpłynęła malutka łódeczka ze starsza Panią od której kupiliśmy butelkę lokalnego wina i parę puszek piwka, bo jak się okazało alkohol na pokładzie nie był wcale taki tani jak Nam zachwalali na lotnisku (za wszystkie wypite napoje na statku płaciło się na końcu wycieczki przy wymeldowaniu z kajuty).
Do kolacji posadzili Nas do stolika z 2 kobietami z Kanady. Bardzo sympatyczne kobiety i bardzo miło spędziliśmy czas. Jedzenie było bardzo smaczne: parę różnych dan (kurczak/ryba/krewetki) do podziału na każdym stoliku. Spodziewałam się jednak trochę większej różnorodności smaków, a tutaj wszystko było zrobione bardzo “naturalnie” (bardzo delikatnie doprawione). Prawie tak jak wszystko w Wietnamie. Wieczorem poszliśmy sobie na chwilkę na górny pokład posiedzieć, ale nie dość, że mgła była bardzo gęsta to jeszcze dodatkowo zaczęła być mżawka, więc wróciliśmy do naszej kajuty. Zasnęliśmy bardzo szybko (ok 21:30) ponieważ nie spaliśmy od ponad 30 godzin.
Dzień 2 – Niedziela 30/03/2014
Rano o 6:30 wybraliśmy się na górny pokład naszej łodzi na pół godzinne ćwiczenia Ta Chi. Mgła na chwilkę trochę zanikła, więc naprawdę bardzo przyjemnie się ćwiczyło, gdy otaczały cię piękne widoki: lekka mgła otulała inne statki oraz wysepki wystające z wody, a słońce z 2-3 razy wyjrzało zza chmur żeby powiedzieć „Dzień dobry” i pokazać lekko turkusowy kolor wody.
O 7:00 poszliśmy na śniadanie, które było dla Nas kompletnym zaskoczeniem: dostaliśmy…. zupkę “chińską”, która w smaku była zupełnie inna niż te kupowane w sklepie (bardziej aromatyczna). Jak się okazało wszędzie w Wietnamie na śniadanie podają albo zupę (wersja dla lokalnych ludzi) albo jajka z bekonem i świeżą bułkę albo sama bułkę z dżemem (wersja dla turystów). Ponieważ wycieczki były 2 i 3 dniowe (my wzięliśmy 3 dniową) podzielili ludzi na dwie grupy. Nas, razem z 2 kobietami, z którymi jedliśmy śniadanie, zabrali na inną, mniejszą łódkę na całodniową wycieczkę na farmę pereł oraz na jedną z okolicznych wysepek. Po drodze “podrzucili Nam” jeszcze jedną parę z Niemiec. Nadal było mglisto, ale już nie aż tak jak poprzedniego dnia.
Na farmie pereł pokazali Nam jak i gdzie się je hoduje, “zaszczepia”, “obrabia”, wyjmuje z muszli. Następnie zaprowadzili Nas do sklepiku z pamiątkami, gdzie ceny musze przyznać były zaporowe. Nieważne czy były to perły bez skazy, czy nie, ceny wahały się od kilkudziesięciu do paru tysięcy dolarów. Nie znam się na cenach pereł, ale podejrzewam, że dla kogoś, kto ma dużo pieniędzy nie były one wygórowane. Ja skusiłam się tylko na malutkie, nie najtańsze zresztą, kolczyki w kształcie gwiazdek. Później okazało się, że podobną biżuterię z pereł ze “skazą” można było kupić w innych miejscach, na innych wyspach, o wiele taniej.
Kolejnym etapem naszej wycieczki była jedna z lokalnych wysp, gdzie biegały sobie luzem małpki, które karmiło się kupionymi tam owocami (chyba, że się miało własne). Na tej wyspie weszliśmy też na szczyt góry, gdzie podziwialiśmy już troszeczkę bardziej przejrzyste widoki. Tuz przed powrotem na łódkę Tomek z samej zasady pokąpał się na plaży w wodzie, która dla mnie była za brudna i pełna śmieci. Po wyjściu z niej stwierdził, że więcej do niej nie wejdzie.
Po powrocie na łódkę podano Nam obiad (duży wybór rożnego jedzenia), a następnie zabrano pomiędzy jakieś inne mniejsze wysepki, żeby popływać tam kajakami pomiędzy jaskiniami. Mgła pomiędzy skałami zanikła, więc trochę sobie pooglądaliśmy widoczki dookoła Nas. Było pięknie: zielono, cisza, spokój i od czasu do czasu przelatywały nad naszymi głowami dzikie ptaki (wyglądały jak orły).
Około 17 wróciliśmy z wycieczki na naszą łódkę na kolacje. Po posiłku udaliśmy się na górny pokład (mgła i mżawka znikła) i piliśmy kupione wcześniej od starszej pani przez okno lokalne wietnamskie winko (bardzo dobre!!), podziwiając okoliczne widoki i światła zacumowanych dookoła innych statków. Przepiękne i niesamowite uczucie. Bezcenne.
Podsumowując całodniową wycieczkę: było bardzo ciekawie. Jedynym minusem było to, że przed wypłynięciem nie powiedzieli Nam, że za napoje płaci się oddzielnie i to jeszcze na tej drugiej łódce. Cały rejs ktoś podchodził do ciebie z tacą wypełnioną różnymi puszkami z napojami i z bardzo milutkim uśmiechem z pytaniem: “Coś do picia? A może zrobić herbatki?”, a Ty w zapomnieniu brałeś i piłeś ile chciałeś. Dopiero przy przesiadce spowrotem na naszą łódkę przypominali ci, że masz zapłacić. Było to trochę zaskoczeniem dla Nas wszystkich, bowiem każdy myślał, że napoje były wliczone w ta całodniową wycieczkę.
Dzień 3 – Poniedziałek 31/03/2014
Z samego rana podczas szykowania się do wyjścia na poranne Ta Chi zaskoczyło Nas pukanie i ciche pokrzykiwanie zza okna. Gdy wyjrzeliśmy przez nie, zobaczyliśmy 2-3 łódeczki z wietnamskimi kobietami wypełnione po brzegi wyrobami z pereł (i tu dowiedziałam się, że przepłaciłam za moje kolczyki na farmie pereł). Gdzieś w przewodniku przeczytałam, że pierwszy kupiec zawsze ustala mniej więcej cenę towarów , która później podawana jest pozostałym kupującym i dlatego należy bardzo się targować. No to się zaczęło J Najpierw chcieli sprzedać Nam przepiękną dużą muszlę (z wrośniętymi w nią perłami) z długim naszyjnikiem z naturalnych, nie idealnie okrągłych lekko różowych pereł za “jedyne” $200. Po długich negocjacjach zakończyło się na $50 za muszle, naszyjnik i kolczyki do kompletu. Okazało się, że trochę przepłaciliśmy, ponieważ później ktoś inny na pokładzie kupił naszyjnik i kolczyki za … $25.
Po porannych ćwiczeniach Ta Chi i śniadaniu (to samo co dzień wcześniej) wraz z innymi turystami zostaliśmy zabrani łódka motorową na jedną z pobliskich wysp do zwiedzania jaskini Sung Sot (tzw „Jaskini niespodzianek”). Mgła była już bardzo lekka i nawet słońce wychodziło od czasu do czasu zza chmur. Woda nabierała wtedy pięknego zielonego/szafirowego koloru, więc było co podziwiać. Naprawdę musi to pięknie wyglądać przy bezchmurnej pogodzie.
W trakcie płynięcia do wyspy mijaliśmy tzw. “wioski na wodzie” – czyli mnóstwo połączonych ze sobą tratw na których znajdowały się domy. Rzeczywiście wyglądało to jak niewielkie wioski. Nawet widać było biegające na nich psy i koty. Poprzedniego dnia przewodniczka powiedziała nam, że istnieją podobno plany przesiedlenia ludzi na ląd, aby owe “wioski” udostępnić turystom. Czy do tego dojdzie – w chwili obecnej nie mam zielonego pojęcia …
Jaskinie, do których przypłynęliśmy są naprawdę warte zobaczenia – duże i pełne zachwycających kształtów. Jedne z największych i najpiękniejszych, jakie widziałam.
Również i tutaj można było kupić naszyjniki i kolczyki z pereł za dosyć niską cenę.
Około 12 wróciliśmy na nasza łódkę i udaliśmy się w stronę lądu. Płynęliśmy pomalutku około 2 godzinki. W między czasie była lekcja gotowania (nic ciekawego – kucharz pokazał Nam jaki farsz ma jedno z dan oraz jak je zawijać w naleśniczki), a to co zrobiliśmy dostaliśmy na obiad.
Do lądu dopłyneliśmy około 15:00. Stamtąd zabrano Nas do minibusika który miał Nas zabrać do Hanoi.
Podsumowanie
Wszystko, co zobaczyliśmy w ciągu tych 3 dni warte było każdej spędzonej minuty. 2-dniowa wycieczka byłaby niewystarczająca, więc jak najbardziej polecam 3 dni zwiedzania. Jedyną rzeczą, która psuła trochę przyjemność zwiedzania i widoków były śmieci. Nawet ta mgła mi nie przeszkadzała, natomiast śmieci były dosłownie wszędzie. W wodzie znajdziesz naprawdę wszystko. Niejednokrotnie widzieliśmy jak ludzie wyrzucali ze swoich pływających domów odpadki za burtę.
Czytaj dalej o naszej podróży po Wietnamie tutaj: Wietnam – Hanoi
Podstawowe informacje z naszym planem podróży po Wietnamie znajdziesz tutaj: Wietnam – Podstawowe Informacje i Nasz Plan Podróży