You are currently viewing (2) Wietnam – Hanoi

Dzień 1 – Poniedziałek 31/03/2014

Przyjazd do Hanoi

Po udanej wycieczce do zatoki Ha Long zostaliśmy zawiezieni do Hanoi.

Pierwsze wrażenie po wjeździe do miasta to ponowny szok spowodowany ilością pojazdów poruszających się po mieście. W szczególności dużej ilości skuterów i motorów. Było ich setki, jak nie tysiące. Otaczały ciebie z każdej strony. Samochodów było bardzo mało. Także i tutaj panowała “chaotyczna jazda”: jeden skuter jeździł przy drugim, każdy wyprzedzał każdego nie zatrzymując się i trąbiąc bez przerwy.  Nieprawdopodobne.

Pierwsze wrażenie po wjeździe do miasta to ponowny szok spowodowany ilością pojazdów poruszających się po mieście. W szczególności dużej ilości skuterów i motorów. Było ich setki, jak nie tysiące. Otaczały ciebie z każdej strony. Samochodów było bardzo mało. Także i tutaj panowała “chaotyczna jazda”: jeden skuter jeździł przy drugim, każdy wyprzedzał każdego nie zatrzymując się i trąbiąc bez przerwy.  Nieprawdopodobne.

Samo miasto było dla mnie bardzo ciekawe: dużo zieleni na przemian ze sklepami i chodnikami pełnymi ludźmi. Jedynym minusem był wyczuwalny smog. Do hotelu Rising Dragon Hotel (www.risingdragonhotel.com, 17 Nguyen Van To Street) w którym mieliśmy zatrzymać się na 2 nocki przyjechaliśmy około 18:00. Po rozpakowaniu się od razu wyszliśmy na miasto.

Po rozpakowaniu się od razu wyszliśmy na miasto. Hotel mieliśmy położony tuz przy centrum miasta, więc wszędzie mieliśmy blisko. W wąskich, jedno pasmowych uliczkach, chodniki były wypełnione handlarzami wszystkiego, co się dało (w dosłownym znaczeniu tego słowa). I tak na przykład: tuż przy uliczce koło naszego hotelu sprzedawane było mięso. Najbardziej zadziwiające były dla mnie kury, bowiem były one sprzedawane nie dość, że łyse to jeszcze w całości razem z głową i nogami/stopami z długimi pazurami. Szok …

Tuż obok wypełnionych handlarzami i pieszymi chodnikach, na wąskich uliczkach śmigały skuterki i przepychający się miedzy nimi pozostali piesi, dla których brakowało miejsca na chodnikach.  Niektórzy z turystów zachowywali się naprawdę chamsko. Jeden z nich zaczął robić zdjęcia staruszce siedzącej na ziemi i sprzedającej w bramie kurczaki i inne rzeczy. Biedna kobieta krzyczała głośno protestując, zasłaniając twarz i machając na niego ręką, żeby zostawić ją w świętym spokoju. Turysta w ogóle na to nie reagował: nadal stał naprzeciwko niej i robił zdjęcia uśmiechając się pod nosem. Jak tak można! Jeżeli ktoś nie chce zdjęć to należy to uszanować i zostawić go w spokoju. Na jego miejsce znajdzie się 10 innych osób chętnych do pozowania.

My tymczasem błąkaliśmy się uliczkami, gdzie każdy żył swoim życiem. Ciągły i duży ruch na ulicach (pędzące niezatrzymujące się skutery) spowodował, że gdy mieliśmy przejść na drugą stronę ulicy, stałam jak sparaliżowana nie umiejąc zrobić żadnego kroku. Musiałam być prowadzona za rękę przez Tomka, który dzielnie wkraczał na ulicę razem z tłumem innych ludzi J Po paru dniach się człowiek się przyzwyczaja i muszę przyznać, że z czasem nawet mi się to spodobało. Miało jakiś taki swój urok. W każdym razie przez pierwszy dzień byłam w takim szoku poprzez wszystko, co mnie otaczało (zapachy/ludzie/ruch na ulicach/różnorodność towarów), że z wrażenia nie zrobiłam ani jednego zdjęcia.

Zjedliśmy 3 posiłki: pierwszy gdzieś pod obskurnym murem. Lokalni ludzie gotowali jakaś zupę w garze i siedzieli dookoła niego na malutkich krzesełkach. Podeszliśmy, zapytaliśmy się na migi czy możemy z nimi zjeść i za ile. Zgodzili się, podali cenę (wyszło bardzo tanio), podali nam krzesełka i nalali zupy. Niestety zupa była tak ostra, że nie byłam w stanie zjeść jej całej w przeciwieństwie do Tomka, któremu ostrość w ogóle nie przeszkadzała. Ponieważ zupy nie było za dużo i nadal byliśmy głodni, parę uliczek dalej weszliśmy do jakiegoś baru znajdującego się w drzwiach domu. Znajdowało się tu dużo akwariów z różnymi rybami i owocami morza (homary/ślimaki rożnej wielkości/krewetki), z których się wybierało, co się chciało zjeść. Następnie sprzedający łowili wybrane przez ciebie zwierzę, ważyli, wyceniali i gotowali. Wychodziło około $8 za danie od osoby, czyli powiedziałabym, że nie było ani tanio ani drogo, ale wszystko było bynajmniej świeżutkie. Po kolacji udaliśmy się do pobliskiego baru na piwo, do którego wzięliśmy sobie żabie udka na zagryzkę i następnie udaliśmy się w stronę słynnego (podobno bardzo dużego) targu. Muszę przyznać, że nie zachwycił mnie on za bardzo. Nie było za dużo ciekawych rzeczy (ubrania, zabawki, owoce), a całość wyglądała podobnie jak lokalne targi w Polsce. Bardziej interesujące było błądzenie po bocznych uliczkach i lokalnych marketach na ulicy. W jednym z przewodników polecali jakiś bar gdzie podobno serwują parędziesiąt rodzajów lokalnej wódki. Udaliśmy się tam, ale po dotarciu okazało się ze było tylko kilka rodzajów, więc rozczarowani wróciliśmy do centrum Hanoi.

Około 22:00 zaczęliśmy pomału kierować się w stronę hotelu i … trochę się pogubiliśmy. Dzięki temu zobaczyliśmy miasto z innej strony: ludzie już się pakowali, nikt się nigdzie nie spieszył, a śmieci każdy pozbywał się … paląc je na ulicach w małych ogniskach. Hm…. Można i tak 🙂 Po wypiciu piwka w lokalnej knajpce niedaleko naszego hotelu poszliśmy spać około 23:30.

Dzień 2 – Wtorek 01/04/2014

Poranek w Hanoi

Na ten dzień mieliśmy zaplanowaną całodniową wycieczkę do Hoa Lu & jaskiń Tam Coc. Dzień wcześniej zostaliśmy poinformowani, że minibus przyjedzie po Nas rano pomiędzy 7:30 a 8:30. Bezstresowo zeszliśmy więc na śniadanie około 7:10 (podawali to samo co wszędzie, czyli do wyboru: zupka lub bułki z jajkiem), myśląc ze “pomiędzy” znaczy około 8:00, ale jak się okazało busik przyjechał dokładnie o 7:30 więc musieliśmy zjeść nasze śniadanie w pośpiechu.

Wychodząc z hotelu poprosiłam recepcjonistę, żeby zarezerwował Nam na wieczór bilety do Teatru Lalek Na Wodzie (Puppet Show). Jest to jedna z największych atrakcji w mieście, na który strasznie chciałam pójść i był to też jeden z powodów, dlaczego wybrałam Hanoi do zatrzymania się na parę dni. Ktoś na lotnisku powiedział mi, że w tygodniu przeważnie nie ma problemu tam się dostać. Tylko w weekendy mogą być problemy i wtedy też lepiej zrobić rezerwację on-line (www.thanglongwaterpuppet.org). Recepcjonista powiedział, że nie ma sprawy – zadzwoni i zrobi Nam rezerwację. W razie problemów zadzwoni do Nas, żeby dać nam znać, że się nie udało.  

Wycieczka do Trang An (Hoa Lu & Tam Coc)

Opis wycieczki możesz przeczytać klikając tutaj: Wietnam – Trang An (Hoa Lu i Jaskinie Tam Coc)

Wieczorny wypad do Teatru Lalek na wodzie

Z wycieczki do Trang An wróciliśmy do hotelu około 17:30 i od razu poszliśmy do recepcji z zamiarem odebrania wieczornych biletów do Teatru Lalek na wodzie (tzw. “Puppet Show”) Recepcjonistka z nowej zmiany nic na ten temat nie wiedziała. Po paru telefonach do poprzedniego recepcjonisty i ich intensywnej wymianie zdań (po wietnamsku) zostaliśmy poinformowani, że bardzo jej przykro, ale nie było wolnych miejsc. Recepcjonista niestety zapomniał do Nas zadzwonić. Zostaliśmy poinformowani, że ewentualnie możemy iść pod teatr i spróbować odkupić bilety od kogoś, kto zrezygnuje z przedstawiania. Wróciłam załamana do pokoju, ale się nie poddawaliśmy i po przebraniu poszliśmy pod teatr z nastawieniem “A może się uda”. Jak się okazało, zostaliśmy okłamani: nie dość ze kupiliśmy bilety w kasie, do której nie było kolejek, to jeszcze siedzieliśmy w drugim rzędzie (w trakcie przedstawienia okazało się, że nawet zostały jeszcze jakieś pojedyncze miejsca w pierwszym rzędzie). Zapłaciliśmy 100 000 VND od osoby + trzeba było zapłacić dodatkowe 20 000 VND żeby robić zdjęcia. Widać recepcjoniście zapomniało się zadzwonić, ale to nie jest powód, żeby okłamywać klienta prosto w oczy – wystarczy po prostu powiedzieć mu prawdę i spróbować od razu zadzwonić jeszcze raz żeby zamówić bilety.

Po zakupieniu biletów w kasie okazało się , że mamy jeszcze godzinkę do przedstawienia, więc udaliśmy się jeszcze na króciutki spacerek w boczne uliczki Hanoi, gdzie w jednym z ulicznych sklepików po bardzo długich negocjacjach (uzyskaliśmy cenę o połowę tańszą niż na początku – ech Tomek był dobry w te klocki :-D) kupiłam obrus i zestaw haftowanych obrazków.

Przedstawienie w teatrze trwało około 45 minut i naprawdę było warte zobaczenia. Teatr Lalek na wodzie ma wieloletnią tradycję. Polega on na tym, że ludzie stojący po pas w wodzie i schowani za zasłoną, ciągną za znajdujące się pod wodą sznurki,które sterują przywiązanymi do nich lalkami wystającymi nad wodę. Owe lalki pokazują Nam parę różnych historyjek: od życia zwykłych rolników/rybaków po walki na wodzie, smoki, zwierzęta. Wszystko odbywa się przy tradycyjnej wietnamskiej muzyce (i dialogach od czasu do czas) i nastrojowym oświetleniu. Od czasu do czasu były jakies efekty specjalne np. wybuchy ognia. W pamięci została mi jedna z historyjek gdzie 2 piękne pawie tuliły się i tańczyły razem na scenie, aż nagle spomiędzy nich wyskoczyło … jajko, a po chwili z niego wyskoczył malutki paw. Cudne.

Będąc szczerym: pomimo iż naprawdę warto było tam pójść, żeby zobaczyć jedną z najstarszych tradycji w Wietnamie – 45minut jest naprawdę bardzo dobrze wymierzonym czasem – nieprzyzwyczajeni do ichniejszej muzyki, po jakimś czasie zaczynała ona trochę Nam męczyć uszy 🙂 Po przedstawieniu skusiłam się w teatrze na zakup 2 drewnianych figurek – mężczyzny I kobiety – kopii tych, które były używane w przedstawieniu – jak się ciągnęło za sznureczek z tylu figurki machają one raczkami.

Kolacja – !Kobra!

Po zakupie figurek szybko złapaliśmy taksówkę przed teatrem, żeby zawiozła Nas do restauracji gdzie serwują węże. Jak się okazało, wszystkie tego typu miejsca znajdują się na obrzeżach miasta, w naprawdę mrocznych uliczkach (jakieś 20 minut drogi od centrum – przejeżdżało się przez duży most).

Przed wyjazdem do Wietnamu przeczytałam w Internecie, że trzeba tutaj bardzo uważać na taksówkarzy. Bardzo często pokazują ci w taksówce nie ten licznik co trzeba. I tak też stało się w naszym przypadku.  W momencie, gdy mieliśmy wysiadać z taksówki i Tomek otworzył portfel, aby zapłacić za podróż, taksówkarz szybko nachylił się nad jego portfelem i widząc ile ma pieniędzy nagle zaczął wskazywać na liczniku zupełnie inne cyfry: zamiast 138 000 VND ($10) pokazywał Nam 750 000 VND . Miał “biedak” pecha, bo wiedzieliśmy, które cyfry są prawidłowe i po długich kłótniach, jego prośbach że ma rodzinę (no i co – ja tez mam: męża i kota i rybki :-D) oraz naszym grożeniem, że wezwiemy policje daliśmy mu 150 000VND, żeby się odczepił. Restauracja znajdowała się na pierwszym piętrze białego prostokątnego domu. Nic takiego z zewnątrz, ale wewnątrz wyglądała bardzo ładnie: ciemne marmury oraz wygodne skórzane kanapy. Po 5 minutach siedzenia na kanapach ktoś do Nas podszedł i spytał się, czy chcemy zjeść węża – kobrę. Zapytaliśmy się ile to kosztuje i okazało się, iż nie jest to takie tanie jak myśleliśmy: 1 400 000 VND za 7 dań + mała wężówka. Jednak zgodziliśmy się.  Po 10 min czekania pojawił się jakiś chłopak, który przyniósł i rozwinął na tarasie koło Nas zakrwawioną (!) matę, stoliczek z blaszaną miską, nóż oraz kosz. Po chwili otworzył koszyk, z którego wyjął żywą kobrę.

Ktoś Nam powiedział ze możemy robić sobie zdjęcia, a następnie gdy usiedliśmy z powrotem na kanapie chłopak, który trzymał węża jednym ruchem ręki … poderznął mu gardło. Szok. Lejąca się krew zaczęto nalewać do malutkich kieliszków, a Nas zaprowadzono do stolika, gdzie po chwili podano nam owe wypełnione do połowy krwią kieliszki, które dopełniono wężówką. Następnie podano nam drugie kieliszki z czymś żółtym w środku, co kazali pić bardzo pomału przez cały posiłek, a nie wypić naraz. Podejrzewamy, że była to żółć. W miedzy czasie przyniesiono Nam na malutkim talerzyku bijące jeszcze serduszko węża, które następnie wrzucono nam do jednego z kieliszków z krwią i kazano wypić. Byłam naprawdę zszokowana. Owszem: czytałam wcześniej w Internecie, że tak się to serwuje, ale za bardzo w to nie wierzyłam, dopóki nie zobaczyłam tego na własne oczy. Człowiek jest w takim szoku, ze nie wie, co robić. Nie dość, że się patrzy jak zabijają to biedne zwierzę, to jeszcze przynoszą cię to malutkie, bijące serce, wrzucają do kieliszka i każą szybko pić. Jakiś mały ciekawski wietnamski chłopczyk podszedł do naszego stolika, oparł się łokciami i patrzył z ciekawością, pewnie zastanawiając się czy podołamy zadaniu J Jak się powiedziało A to i trzeba powiedzieć B – odważny Tomek szybko wypił zawartość swojego kieliszka z sercem, a ja po chwili wypiłam mojego “krwawego” szota. Chłopczyk zaśmiał się na głos i po jakimś czasie znudzony poszedł sobie do swojej rodziny. Następnie zaczęto przynosić Nam 7 potraw z węża: zupę, smażone i duszone kawałki w różnych sosach, kaszankę (?) itp.

W smaku mięso węża było bardzo gumiaste. Nic specjalnego. Po posiłku na migi poprosiliśmy, żeby zamówiono nam taksówkę, a potem przy wyjściu kupiliśmy jeszcze z wystawki małą butelkę wężówki.

“Miłe” zakończenie wieczoru

Po dojechaniu do recepcji okazało się, że Tomek zgubił portfel (na szczęście kart kredytowych i dowodu przy sobie nie miał). Po paru telefonach do restauracji okazało się, że zostawił go w taksówce. W oczekiwaniu na taksówkarza, któremu musieliśmy zapłacić za dodatkowy kurs, poszliśmy wypłacić pieniądze do bankomatu. Próbowaliśmy i z mojej karty i z Tomka i się nie dawało. Zdenerwowani zadzwoniliśmy do naszego banku w Anglii, gdzie po długich rozmowach i bezsensownych pytaniach “bezpieczeństwa” („Jaka była Twoja ostatnia wyplata z bankomatu?” – jakbym pamiętała) ktoś w końcu powiedział, że w ich systemie nie było ustawione, że możemy płacić zza granicy poza UE, ale już zostało to zmienione i możemy wypłacić pieniądze. No to po zakończeniu rozmowy spróbowaliśmy ponownie i … znowu nic. Klneliśmy już nieziemsko na nasz bank, gdy nagle podszedł do Nas jakiś człowiek i powiedział, że to jest bankomat dla lokalnych banków, więc musimy poszukać jakiegoś międzynarodowego. Hmm…. Dziwne, no ale OK. Znaleźliśmy więc ten międzynarodowy bankomat, wypłaciliśmy pieniądze, wróciliśmy do hotelu, odebraliśmy portfel z recepcji i pełni wrażeń padliśmy zmęczeni na lóżko spać.

Dzień 3 – Środa 02/04/2014

Zemsta kobry

No i kobra się zemściła J Rano jak szalona pobiegłam do toalety … Nigdy w życiu nie miałam tak silnej biegunki L Dobrze ze miałam ja tylko raz z rana, aczkolwiek do końca pobytu w Wietnamie miałam częstsze wizyty w toalecie niż normalnie. Gorzej z Tomkiem – jego nie dość ze trzymało 2 dni to jeszcze strasznie się wtedy czuł. Podejrzewamy ze to przez ta żółć, no bo co innego mogłoby to być?

O 5:30 przyjechał po nas samochód i zabrał na lotnisko z którego mieliśmy polecieć do miejscowości Hue, z której mieliśmy się udać do Hoi An.

Czytaj dalej o naszej podróży po Wietnamie tutaj : Wietnam – Hoi An

Podstawowe informacje z naszym planem podróży po Wietnamie znajdziesz tutaj: Wietnam – Podstawowe Informacje i Nasz Plan Podróży

Dodaj komentarz