Dzień 1 – Środa 02/04/2014
Droga do Hoi An
O 5:30 rano do hotelu w Hanoi podjechał po Nas samochód, który zawiózł Nas na lotnisko na lot do Hue na godzinę 8:10. W Hui wylądowaliśmy o 9:20. Z czasem zdaliśmy sobie sprawę, że zamiast lotu do Hue trzeba było kupić lot do miasta “Da Nang”, które było położone znacznie bliżej Hoi An (o połowę). Na lotnisku obsługa poinformowała Nas, że niestety nie ma żadnego bezpośredniego autobusu do Hoi An, i że najpierw musimy dostać się do centrum Hue, aby tam przesiąść się na autobus do Hoi An. Na zewnątrz przed lotniskiem widziałam, że stały jakieś minibusiki i podejrzewam, że może zawiozłyby Nas na jakiś lokalny dworzec autobusowy, ale zanim wyszliśmy z lotniska – już ich nie było. Zostały tylko taksówki. Jak zwykle dogadać się z taksówkarzem prawie nie szło: powiedzieliśmy mu, żeby zawiózł Nas na lokalny dworzec autobusowy do centrum miasta, a on wyrzucił Nas przed jakimś biurem podróży. Chyba jakaś zmowa musi być w całym Wietnamie, ponieważ zawsze “przypadkiem” lądujesz gdzieś koło biur podroży. Tam poinformowali Nas, że najbliższy minibus do Hoi An będzie dopiero za 4 godziny o 14:00 i miał kosztować około 300 000 VND od osoby. Oczywiście od razu znalazła się inna opcja: wynajęcie u nich prywatnego samochodu z kierowcą. Rozważałam poszukania jakiegoś dworca autobusowego na własną ręke, ale Tomek tak źle się czuł, że zdecydowaliśmy się na prywatny samochód. Zapłaciliśmy 1 400 000 VND za 3 godziny jazdy (131 km). W czasie drogi taksówkarz, pomimo kompletnego braku angielskiego (z wyjątkiem słów: stop, toilet, photos), naprawdę starał się pokazywać Nam najładniejsze według niego miejsca do oglądania. Może i byśmy się gdzieś zatrzymywali na dłuższe zwiedzanie, ale z Tomikiem było naprawdę źle (leżał bezsilny na tylnym siedzeniu i jęczał) wiec chciałam być jak najprędzej w Hoi An.
Załatwianie noclegu w Hoi An

Po dojechaniu do miasta znowu był problem z dogadaniem się z taksówkarzem, żeby zostawił Nas w centrum miasta. Skończyło się na tym, że wysadził Nas pod jakimś … centrum informacyjnym. Także i tutaj rozmowa za bardzo się nie kleiła. Jakaś pani wskazała Nam kierunek gdzieś w górę ulicy coś tam mrucząc pod nosem, więc wyszliśmy na ulicę zastanawiając się co dalej. Nie było się jednak o co martwic: na ulicy było mnóstwo “łapaczy” z okrzykami “Tanio – tylko $10 za noc (albo mniej)”. Poszliśmy więc z jednym z nich do w miarę ładnie wyglądającego budynku z ładną recepcja, jednak pokój był makabrycznie obskurny. Od razu szybko wyszliśmy. Wkurzeni upierdliwoscia innych “naganiaczy” postanowiliśmy poszukać czegoś sami: pierwszy hotel byłby OK – wszystko odnowione, ale śmierdziało świeżą farba. Weszliśmy wiec do drugiego hotelu Hoi Pho (hoiphohotel@Yahoo.com) i tam już zostaliśmy. Zapłaciliśmy $18 za noc i dostaliśmy w miarę ładny, duży pokój (trochę głośna klimatyzacja), na pierwszym piętrze z widokiem na ulice. W recepcji zamówiliśmy na następny dzień wycieczkę do ruin My Son na wschód słońca. Kosztowała on $12 plus 100 000 VND za wstęp za 2osoby. Tomek poczuł się trochę lepiej, więc poszliśmy na popołudniowe zakupy.
Zakupy CZĘŚĆ 1
Jednym z głównych powodów, dlaczego wybrałam Hoi An do zatrzymania się było to, że miasto słynęło z tego, iż prawie całe składało się z krawców i szewców, u których można było uszyć co się chciało z najlepszych materiałów na świecie w przeciągu jednego dnia. I to podobno za bardzo małe pieniądze. Pisze “podobno”, bo to już przeszłość. Na początku weszliśmy do krawcowej bardzo polecanej przez recepcjonistkę w naszym hotelu. Miła obsługa, dostaliśmy po laptopie, w którym mieliśmy sobie powybierać wzory ubrań, jakie chcemy. Wybraliśmy jakiś garnitur dla Tomka. No i potem wyszło na jaw ze te “tanio” w Wietnamie to wcale nie znaczy tanio. Za jeden garnitur z najlepszego podobno materiału, policzyli sobie niecałe £300. Za “trochę gorszy materiał” około £200. Za tą cenę można sobie spokojnie kupić bardzo dobry garnitur w Anglii. Gdy próbowaliśmy się targować, ekspedientka zaczęła Nam tłumaczyć z przejęciem, że to chodzi o jakość i wykończenie – u niej w sklepie podobno jest najlepiej: wszystko pięknie obszyte, jakieś dodatkowe guziki przy zamku w spodniach, itp. U innych podobno tego nie było. Tyle, że te jej “bardzo dobre wykończenia, które nie znajdziesz nigdzie indziej” są standardem w każdym europejskim sklepie. Z drwiącymi uśmiechami na twarzy i niemiłym zaskoczeniem wygórowaną ceną wyszliśmy ze sklepu, aby poszukać innego sklepu.

W kolejnym sklepie ceny już były trochę lepsze: około $70 za garnitur, ale żaden z materiałów za bardzo nie podobał się ani mi ani Tomkowi. Wychodząc ze sklepu słyszeliśmy za sobą błagania właścicielki “Wróćcie proszę – my naprawdę mamy bardzo dobrze i tanio”. Było to trochę niezręczne dla Nas, ale poszliśmy dalej. W kolejnym sklepie ceny były podobne jak w poprzednim ($70 za garnitur), ale był większy wybór materiałów i krojów do wyboru. Zdecydowaliśmy się skorzystać z ich usług. Tomek wybrał sobie materiały na 2 garnitury ja natomiast specjalnie przyniosłam ze sobą wydrukowane wcześniej parę modeli sukienek, żeby przy doradztwie krawcowej coś z tego wybrać. Potrzebowałam jednej sukienki na wesele do znajomych, jednej do pracy oraz coś na co dzień do noszenia.
Z przyniesionych przeze mnie wydruków zdecydowałam się tylko na jeden, a pozostałe sukienki wybrałam z tych, które wpadły mi w oko na manekinach. Nie zawsze mieli te same materiały, wiec trzeba było wybierać inne, ale krój był taki sam. Sukienkę na wesele tez wybrałam z manekinów (piękny zloty kolor, do ziemi z motywami z pawiego ogona, z rozszyciem przodu na nogę), ale kazałam sobie zmienić całkowicie górę oraz porobić małe przeróbki na dole (skrócić podszewkę). Musiałam nieźle się przy tym z nimi wykłócać, żeby było dokładnie tak jak ja chce. Zawzięcie upierali się, że “ich” krój jest idealny i nic w nim nie trzeba zmieniać, że to będzie źle wyglądało, itp. Trzy razy musiałam im ją oddawać do przeróbki, bowiem za każdym razem zostawiali na niej jakiś element, którego nie chciałam. Te użeranie się z nimi było bardzo meczące – klient płaci i wymaga to się robi, a nie próbują wcisnąć swoja wizje. Może to było u nich lenistwo? Przeważnie szyli wszystkim te same kroje, a tu przyszła taka jedna i chce jakieś zmiany 🙂 Po długich negocjacjach za 2 garnitury, 2 koszule i krawat mieliśmy na następny dzień zapłacić $180, a za moje 5 sukienek $175 (najdroższa, ta żółta $60, najtańsza $20). Jak widać ceny nie są już tak atrakcyjne jak pisze w każdym przewodniku, bądź w Internecie (po $10 za sukienkę a za garnitur $40-$50).

Kolejnym zakupem miały być buty. Gdy zapytałam się krawcowej gdzie mogę dostać ładne buty, zostałam zaprowadzona do ich znajomej, która podała mi katalog z wzorami (na szczęście od razu pierwszy model wpadł mi w oko) oraz różne próbki skór z rożnymi kolorami, z których wybrałam najbardziej pasujący do sukienki. Cena: 1 150 000 VND (£37). Trochę drogo, no ale byłam już tak zmęczona, że nawet się za bardzo nie targowałam. Po około 3 godzinach wyszliśmy ze sklepu.
Było około 20:30, więc poszliśmy do najbliższej knajpki, gdzie szybko coś przekąsiłam i wypiłam parę drinków (cenowo w miarę tanio i bardzo dobre jedzenie). Tomek nadal nie czuł się najlepiej, wiec zjadł tylko zupkę. Następnie poszliśmy szybko spać, bowiem na następny dzień musieliśmy wcześnie wstać na wycieczkę na wschód słońca w ruinach My Son.
Dzień 2 – Czwartek 03/04/2014
Poranna wycieczka do ruin My Son
Opis wycieczki możesz przeczytać klikając tutaj: Wietnam – ruiny My Son

Hoi An
Po porannej wycieczce po ruinach My Son, zostaliśmy wysadzeni z łódeczek gdzieś na wybrzeżu Hoi An 🙂 Nie mieliśmy planu miasta, tylko malutką mapkę z narysowanym hotelem, gdzie się zatrzymaliśmy, wiec staraliśmy się tam dotrzeć na własną rękę. No i oczywiście idąc wąskimi uliczkami trochę pobłądziliśmy, ale warto było: dzięki temu odkrywaliśmy przez przypadek po chwilę śliczne świątynie (pagody) poukrywane/powsadzane pomiędzy lokalne domy/stragany/sklepy. Posiadały one bardzo bogate zdobienia, były czyste i zadbane, a dookoła panowała cisza i spokój. Do niektórych z nich trzeba było zdejmować buty, żeby wejść.
W jednej z nich zatrzymała Nas starsza, pomarszona Pani, która na migi spytała się o miesiąc urodzenia i dała Nam medalioniki na szczęście ze zwierzętami przypisanymi do naszej daty urodzin (okazało się, że jestem … świnią 🙂 ). Wszystko byłoby może OK gdyby oczywiście na koniec nie chciała za to pieniędzy. I nie było to “ile laska”, ale jakaś konkretna kwota i to pomnożona razy dwa, bowiem była Nas dwójka. Ulegliśmy jej namowie wrzucając pieniążki do stojącej obok szklanej szkatułki, bo nie były do duże pieniądze.

Po powrocie do domu i przemyśleniu pewnych sytuacji doszliśmy do wniosku, że za często ulegaliśmy sytuacjom tego typu. Trochę grosza tutaj, trochę grosza tam, a potem nagle okazywało się, że pieniędzy coraz mniej 🙂 Lokalni ludzie bardzo dobrze wiedzieli, że dla turystów to były niewielkie kwoty i wykorzystywali to jak tylko mogli. No cóż – to już nie ten sam Wietnam, co w starych, dawnych opisach: bezinteresowny. Szkoda.
W trakcie naszej wędrówki w jednym ze sklepików kupiliśmy sobie typowe trójkątne wietnamskie bambusowe kapelusze, które okazały się bardzo niewygodne w noszeniu, wiec ich nawet nie używaliśmy, no ale pamiątka musi być J. Sprzedawczyni najpierw chciała $10 za sztukę, a po targowaniu skończyło się na… $1 :-).
Około 12-13 wróciliśmy do hotelu. Pani z recepcji załatwiła Nam jakiś kierowców skuterków, którzy za 100 000VND od osoby zawieźli i przywieźli Nas z powrotem na niecałe 2 godzinki na pobliską plażę niedaleko miasta (jakieś 20min jazdy) gdzie napiliśmy się piwka/winka, zjedliśmy w miarę smaczny posiłek, popływaliśmy i ponurkowaliśmy Około 14:30 wróciliśmy do Hoi An ponieważ byliśmy umówieni na ostatnie przymiarki u krawca.
Zakupy CZĘŚĆ 2
Część moich sukienek była już zrobiona, z wyjątkiem żółtej, której nie przerobili jak ich prosiłam. Znowu musiałam się z nimi o to użerać. Nie wiem na co liczyli: że zmienię zdanie i wezmę ją taką jaką oni chcą? Tomka koszule i garnitury leżały na nim w miarę dobrze. Mieli je tylko wykończyć. Umówiliśmy się po końcowy odbiór wszystkiego około 19:00.
W miedzy czasie poszliśmy na spacer pozwiedzać trochę miasto. W trakcie drogi popadało z pół godzinki w trakcie której schowaliśmy się w pobliskim sklepiku, kupiliśmy kartki pocztowe, i żeby przeczekać złą pogodę wypełniliśmy je od razu na miejscu i daliśmy sprzedawczyni do wysłania. Następnie, gdy przestało padać (nadal było bardzo ciepło około 26 stopni) udaliśmy się na wybrzeże i maszerowaliśmy pomalutku oglądając miejscowe restauracje i sklepiki. Miasteczko jest bardzo ładne i zadbane oraz ku mojemu zdziwieniu nie było prawie wogole śmieci na drogach. Weszłam po jednego ze sklepów z biżuterią, takiego wyglądającego w miarę “po europejsku” (ładny z zewnątrz, z bardzo ładną wystawą), ale ceny były wysokie, wiec go szybko opuściłam. Parę metrów dalej w bramie swoja biżuterią sprzedawała jakaś lokalna kobieta. Miała naprawdę ciekawy wybór. Wybrałam sobie wiec 2 pary kolczyków, do których na miejscu dorobiła mi wisiorki z innej pary kolczyków (po prostu odczepiła od nich uchwyty na ucho i zamieniła na uchwyt na wisiorek). Zapłaciliśmy 150 000 VND. Do tej pory żałuje ze nie kupiłam u niej więcej par – potem nigdzie indziej nie znalazłam już tak taniej i tak dobrze zrobionej biżuterii.
Około 19 poszłam do krawcowej, żeby zobaczyć końcowy efekt pracy. Tomek w między czasie poszedł po resztę pieniędzy do hotelu. Gdy tam weszłam – była jakaś inna krawcowa, która obsługiwała akurat innego klienta, więc usiadłam w fotelu i czekałam. W trakcie oczekiwania usłyszałam, jak klient po odebraniu rzeczy kłócił się ze sprzedającą, że cena była inna (tańszą) niż się umówił z poprzednia dziewczyną, co tu była. Krawcowa coś pogrzebała w notesie, i po 5 minutach kolejnej wymiany zdań klient zapłacił kwotę, na jaka się umówił i wyszedł. Już wtedy zapaliło mi się czerwone światełko w głowie, że coś tu jest nie tak. Po wyjściu klienta przymierzyłam sukienki, które pasowały na mnie idealnie. Jednakże znowu były problemy z żółtą sukienką, której ponownie nie przerobili. Spod spodu sukienki wystawała krótka halka, która prosiłam żeby schować pod materiałem. Poza tym na biuście odciśnięty był jakiś brudny palec. No i znowu było 15 minut kłócenia się, że ma być uszyte po mojemu oraz, że plama ma zniknąć. W końcu ktoś przyjechał na motorku, zabrał kieckę i powiedział, że będzie gotowa za pół godziny.

W miedzy czasie wrócił Tomek z resztą pieniędzy, żeby zapłacić. Nagle krawcowa zaczęła mówić, że bardzo jej przykro, ale w wyniku błędu źle mi policzyli za sukienki, bowiem przeoczyli jedna w obliczeniach i musimy jeszcze dopłacić $35. Miałam wrażenie “Déjà vu”: przecież pół godziny wcześniej byłam świadkiem podobnej sceny jak komuś innemu kazała płacić więcej. Szybko streściłam Tomkowi, co usłyszałam. No i zaczęło się pół godzinne kłócenie. Tomek powiedział, że nie zapłaci więcej niż uzgodniliśmy i koniec. A jak nie, to on chce zwrotu pierwszej części pieniędzy, a jak nie oddadzą to on pójdzie na policje. Dziewczyna chwyciła za komórkę i po 5 minutach przyjechała do Nas poprzednia krawcowa, która nas wcześniej obsługiwała i zaczęła tą samą bajkę: że jej bardzo przykro i to jej wina. Pokazała Nam w swoim notesie, że niby źle dodała kwoty. Tomek powtórzył jej to samo: że nie zapłaci więcej, że to i tak dużo co im płacimy i że umawialiśmy się na taka a nie inna cenę. Wtedy ona próbowała inaczej: wpadła w lament, że jak jej nie zapłacimy, ona będzie musiała ponieść koszty tej sukienki (właściciel ją obciąży) i żebyśmy jej zapłacili, chociaż za materiał żeby jej się zwrócił. Nie wiem czy znowu nie zrobiliśmy błędu, ponieważ po długich rozmowach daliśmy jej $25.00, ale mieliśmy już dosyć użerania się, a poza tym na następny dzień mieliśmy wyjeżdżać i jakby cos nie wyszło w negocjacjach to nie byłoby czasu żeby uszyć nowych rzeczy.
W hotelu okazało się, że garnitury Tomka nie były dobrze wykończone: z kieszeń wychodziły nitki a w pasie brakowało jednego więcej guzika. To co w Europie jest “standardem” w wykończeniach ubrań, w Wietnamie jest luksusem, za który musisz więcej płacić (jak chcieli w poprzednim zakładzie). No cóż …. Ogólnie to z wyjątkiem tych małych szczegółów sam garnitur i materiał użyty do jego zrobienia był w porządku, ale nie ma co tak zachwalać w przewodnikach i Internecie tutejszych krawców i ich sztukę krawiecką “za grosze”. A może wybraliśmy zły zakład?? Jeżeli chodzi o moje sukienki to gdy wyjęłam jedną z nich okazało się, że końcówki szelek od ramiączek nie są wykończone aby się nie pruły. No wiec znowu wróciliśmy do zakładu z żądaniem wykończenia sukienki. Ponownie ktoś przyjechał skuterkiem, zabrał kieckę i po 20 minutach wrócił z poprawką. Masakra.
Na kolacje poszliśmy do tej samej knajpki, co ostatnio, bo mieli dosyć dobre jedzonko (właściciel przywitał Nas pełnym uśmiechem, że znowu do niego wróciliśmy), a potem zmęczeni pełnym wrażeń dniem poszliśmy spać. Następnego dnia mieliśmy jechać do Hue. W planach było zwiedzanie zakazanego miasta.
Dzień 3 – Piątek 04/04/2014
Poranek w Hoi An
Na 7:30 rano mieliśmy zarezerwowany minibusik do Hue ($10 od osoby), ale niestety musieliśmy przełożyć wyjazd na 13:30, bowiem Tomek znowu poczuł się bardzo źle. Miał wysoką gorączkę i biegunkę. Rano powiedział mi, że nie ma w ogóle siły, żeby wstać z łóżka. Na szczęście nie było problemów ze zmianą rezerwacji i nie musieliśmy nic dopłacać. Rano zjadłam śniadanie (do wyboru była znowu zupka albo bułka z dżemem lub jajkiem), a o 12:30 zamówiłam jeszcze pizzę na wynos do pokoju, żeby nie jechać o pustym żołądku. Z hotelu wyjechaliśmy równo o ustalonej porze.
Czytaj dalej o naszej podróży po Wietnamie tutaj: Wietnam – Hue i nocleg w Ho Chi Minh (dawniej Sajgon)
Podstawowe informacje z naszym planem podróży po Wietnamie znajdziesz tutaj: Wietnam – Podstawowe Informacje i Nasz Plan Podróży