Poniedziałek 07/04/2014
Szukanie noclegu
Pogoda na wyspie Phu Quoc była przepiękna, pomimo iż byliśmy trochę po sezonie (październik-marzec). Na przystanku samochodowym, tuż przed lotniskiem, zgadaliśmy się z jakimiś anglikami, że weźmiemy razem taksówkę do Duong Dong (największe turystyczne miasto na wyspie), aby było taniej. W trakcie rozmowy okazało się, iż chcieli oni pojechać do hotelu, który nie dość, że miał podobna nazwę co Nasz, to jeszcze znajdował się naprzeciwko naszego na tej samej ulicy.
Przy hotelach podzieliliśmy się. Razem z mężczyzną poszliśmy do „naszego” hotelu zapytać się o cenę, a kobieta poszła zrobić to samo w drugim hotelu. Hotel wyglądał naprawdę elegancko. Pełni nadziei poszliśmy do recepcji. Każdy z Nas rozmawiał oddzielnie z inną recepcjonistką. Z uśmiechem na twarzy zostaliśmy poinformowani, iż cena za nocleg to $52 i to nie w domku na plaży, ale w budynkach na placu koło recepcji. Gdzie te $20-30 co Nam powiedzieli na wyspie Con Dao ??? W tym samym czasie druga recepcjonistka podała mężczyźnie cenę … $46 za noc. Zupełnie inna niż nasza. Gdy to usłyszeliśmy spojrzeliśmy zdziwieni na siebie. Nagle te 2 recepcjonistki zauważyły, jaką gafę strzeliły i zaczęły kłócić się miedzy sobą. Taka różnica i brak stałych cen jest bardzo irytująca. Nie wiesz czy cena, którą ci podają jest prawdziwa czy nie. Cenniki są rzadkością w tamtym kraju, a nawet jeżeli wiszą to i tak możesz usłyszeć inna cenę z wytłumaczeniem, że to na przykład ceny za jakiś inny okres.
Mężczyzna powiedział, że idzie zobaczyć do swojej partnerki jak jej poszło i jakie są ceny w drugim hotelu. Gdy nie wracał przez jakiś czas poszliśmy za nim. Jak się okazało w sąsiednim ośrodku, który może nie miał aż takiej wspanialej recepcji, dostaliśmy domek, i to na plaży pod palmami, ze śniadaniem za $31 za noc. Kolosalna różnica!!!
Wszystkie domki na plaży z każdego ośrodka wyglądały prawie tak samo. Nasz nie miał wprawdzie jakiś super wykończeń, ale było łóżko, łazienka, taras z widokiem na morze i … masażysta tuż pod nosem. Plaża była czyściutka (pewnie czyszczona codziennie), a widoki naprawdę wspaniale: białe piaski, palmy, czysta woda … Jak z katalogów z biur podroży. W związku z tym postanowiliśmy zmienić nasze plany i przełożyć nasz wylot na dzień później.
Nieudana próba zmiany daty lotu
Najpierw próbowaliśmy to zrobić sami w domku przez Internet (WIFI dostępne za darmo), ale nam za bardzo nie wychodziło (za wolny Internet), więc poszliśmy w stronę centrum miasta. W każdym biurze podroży mówili Nam, że nie mogą tego zrobić i żebyśmy zarezerwowali sobie nowy lot. Po godzinie chodzenia wzięliśmy taksówkę (które są bardzo tanie) i pojechaliśmy na lotnisko (15 minutek jazdy) żeby to zrobić bezpośrednio w firmie Wietnam Airlines. Okazało się, że zmarnowaliśmy nasz czas. Ponownie zostaliśmy poinformowani, że nie mogą tego zrobić i lepiej żebyśmy anulowali lot (dostajesz za to jakiś minimalny zwrot) i kupili nowy. Jakąś w to nie wierzę, że nic nie szło zrobić … Zdenerwowani, że zmarnowaliśmy jakieś 3 godziny pięknego, słonecznego dnia wróciliśmy do naszego domku, zabraliśmy ręczniki i udaliśmy na plaże.
Wieczór na mieście / nocny market
Noc była naprawdę bardzo ciepła. Co najmniej z 24 stopnie. Leżąc na prawie pustej plaży (bo przecież było po sezonie) blisko baru, pijać najpierw wspaniałe orzeźwiające owocowe koktajle a potem drinki, oglądając piękny zachód słońca i biegające miniaturowe bialutkie krabiki po plaży (jak tylko się poruszyłeś chowały się natychmiast w piasku) naprawdę miało się wrażenie, że wylądowało się w raju.
Po zachodzie słońca wybraliśmy się do centrum miasta na popularny tzw. „Night Market” (Nocny market). Na uliczce prowadzącej w stronę portu z obydwóch stron „porozkładane” były małe „restauracyjki”. Każda z nich miała wystawione z przodu różne akwaria z żywymi rybami i owocami morza, z których wybierało się, co się chciało jeść. Ewentualnie można było kupić sobie jakieś gotowe dania porozstawiane na stołach obok.
Tuż za akwariami stały stoliki z krzesełkami, gdzie można zjeść posiłek. I tak to się ciągnie dosyć spory kawałek: jedna „restauracyjka” za drugą. Tuż za nimi znajdują się stragany z biżuterią, ubraniami i lokalnymi przyprawami. Wyspa Phu Quoc słynie z farm pieprzu – i to jakiego dobrego!!! Nigdy w życiu nie próbowałam tak rewelacyjnego pieprzu. Smakował zupełnie inaczej niż zwykły, kupowany w sklepie. Naprawdę trzeba go obowiązkowo spróbować. Szkoda, że nie mieliśmy czasu na wycieczkę na farmy gdzie się go uprawia. Nakupowałam chyba z 6 słoiczków – dla mnie dwa (+ sól z chilli) oraz na prezenty dla reszty rodziny (skończyło się na tym ze prawie wszystkie nasze zarekwirował mój tato,który był nim zachwycony). Po powrocie do domu próbowałam znaleźć i kupić go w Internecie, ale niestety nigdzie nie idzie go dostać.
Po zakupie pieprzu wróciliśmy na początek drogi na kolację. Ja wybrałam homara, a Tomek naprawdę ogromniastego, jaskrawo kolorowego ślimaka. Wybór jedzenia był naprawdę trudny, bowiem było mnóstwo różnych gatunków ryb, skorupiaków i innych owoców morza do wyboru. Były nawet żaby w akwarium, na które może i bym się zdecydowała, gdybym ich nie zobaczyła na żywo – uwielbiam żaby, jako zwierzątka, i jakąś tak było mi ich strasznie szkoda. Nie miałam serca ich zjeść…. W każdym razie z mojego homara dostałam dwa dania: pierwsze był to zgrillowany tylni odwłok z mięsem, a drugie danie to była reszta mięsa ugotowanego w jakimś sosie. Naprawdę bardzo dobre. Ślimak Tomka za bardzo Nam nie smakował: za bardzo gumiasty. Do picia kupiliśmy sobie butelkę lokalnego, bardzo mocnego wina, którego nie zdołaliśmy ukończyć (paliło mnie w przełyku jak wódka 🙂 ) i którego końcówkę zabraliśmy ze sobą.
Po kolacji wróciliśmy taksówka do naszego domku nad plażą, a potem zanim poszliśmy spać leżeliśmy sobie krótką chwilkę na plaży koło domku.
Wtorek 08/04/2014
Poranek na plaży + masaż
Około 9 rano poszliśmy na śniadanko (oczywiście to samo co wszędzie: zupka lub bułka z jajkiem :-)), a następnie rozłożyliśmy się na plaży przed domkiem. Jak się okazało mieliśmy niespodziewanych gości: w wodzie oraz na plaży leżały/pływały ogromniaste, galaretowate meduzy. Było ich naprawdę sporo. Weszłam raz na chwilkę do wody, ale przestraszona ich ilością od razu wyszłam.
Po godzinne leniuchowania i opalania, zdecydowaliśmy się na godzinny masaż u starszej Pani stacjonującej tuz koło naszego domku. Cena była nieduża: 100 000 VND od osoby. I tutaj znowu sprawdziła się teza, że dla każdego są inne ceny. Druga strona cennika była bowiem w języku rosyjskim, gdzie cena wynosiła … 150 000 VND 🙂 Ponieważ była Nas była dwójka, Pani zadzwoniła po pomoc i po 10 minutach przyszła do Nas jakaś młoda dziewczyna aby jej pomóc. To była naprawdę przyjemna godzinka relaksu.
Zwiedzanie wyspy motorkiem
Wymiętoszeni i rozluźnieni po masażu udaliśmy się do recepcji, żeby wynająć skuterek, aby pojeździć trochę po wyspie. Zapłaciliśmy 120 000 VND za cały dzień + samemu trzeba było zatankować paliwo (około 50 000 VND). Tak jak i na poprzedniej wyspie Con Dao okazało się, że: po pierwsze asfaltowe drogi to tylko te główne (pozostałe są zwykłe ziemiaste), po drugie poza terenami dla turystów wszędzie przy drogach leżały śmieci, a dookoła widać nędzę i biedę.
Ludzie żyją w domach zbudowanych z blach i pali, leżą w dołach w ziemi, nad którymi wisi jakiś duży kawal materiału, w ciągu dnia ulice są puste, a pod strzechami chatek stoją niepilnowane przez nikogo stoły lub ławy, na których powykładane są warzywa, po których chodzą sobie kury, a obok leżą koty …
Ponieważ nie ma dokładnych map na boczne drogi, trochę jeździliśmy w ciemno. Tuż przy wybrzeżu prawie całe tereny były rozkopane, a obok stały tablice informacyjne, jakie ośrodki turystyczne mają tam powstać razem ze zdjęciami jak miałyby wyglądać.
Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad w jedynym napotkanym barze, gdzie najpierw leżeliśmy sobie rozłożeni na hamaku czekając na jedzenie oraz popijając pyszne soki, a potem wcinaliśmy wspaniale, świeżutkie owoce morza.
Po dojechaniu do końca wyspy zawróciliśmy i zaczęliśmy jechać z powrotem w drugą stronę. Naszym celem były dwie plaże: „Khem Beach” oraz położona obok „Sao Beach”. Dojazd do tej pierwszej był naprawdę dobrze schowany: trzeba było wjechać przez łuk/bramę z kamienia w małą, boczną, wąską dróżkę której prawie w ogóle nie było widać (pierwszy raz mineliśmy ten zjazd i musieliśmy zawrócić).
Po jakiś 15-20minutach jazdy dotarliśmy na miejsce. „Khem Beach” okazała się typowo lokalną plażyczką z paroma malutkimi restauracyjkami. O tej porze nie było tutaj za dużo ludzi, a już na pewno żadnych turystów. Tylko My. Widoki były naprawdę piękne: białe piaszczyste plaże, dziwne malutkie okrągłe łódeczki, małe stoliki i krzesełka stojące niedaleko wody. Niestety także i tutaj leżało dużo śmieci.
W trakcie powrotu z plaży do pozostawionego za knajpkami skuterka, zostaliśmy zawołani przez jakaś lokalną grupkę ludzi siedzących przy stoliczku, pijących piwo i pichcących coś na grillu. Poszliśmy w ich stronę trochę z oporem, ponieważ mieliśmy już dosyć upierdliwości większości wietnamczyków, którzy przeważnie jak Ciebie wołali to coś chcieli. A tu czekała Nas miła niespodzianka. Dostaliśmy do picia po piwie (ja dostałam w kuflu, Tomuś w puszce) oraz zaczęto Nas częstować jedzeniem z grilla. Tomek przestraszony po incydencie z wężem w Hanoi, na początku nie za bardzo chciał spróbować, ale jednak się przełamał (bo przecież niegrzecznie byłoby odmówić).
Jedzonko było naprawdę smaczne. Zupełnie inaczej przyrządzone niż te w restauracjach. Niestety z komunikacją nie poszło Nam najlepiej: oni nie mówili po angielsku, a my po wietnamsku. Po 10min zaczęliśmy się zbierać. I tutaj po raz pierwszy (i jedyny) podczas naszego pobytu w Wietnamie spotkałam się z ludzką bezinteresownością. Kiedy chcieliśmy im zapłacić za picie i jedzenie ostro zaprotestowali. Nie chcieli kompletnie nic. To było naprawdę miło spotkać ludzi, którzy robią coś z serca nie oczekując nic w zamian.
Z lepszym humorem pojechaliśmy na drugą, położoną tuż obok plaże „Sao Beach”. Okazała się ona czysto turystyczna. Stał tutaj duży hotel, otoczony ładnymi knajpkami, na plaży było mnóstwo ludzi i było bardzo głośno. Plaża wyglądała na regularnie czyszczoną. Widoki jak z katalogów biur podroży. Żałowaliśmy, że nie zostaliśmy na poprzedniej plaży, która wydawała Nam się bardziej przytulna i prywatna, ale nie chciało Nam się za bardzo wracać. Rozłożyliśmy się na piasku, popływaliśmy godzinkę i po jakimś czasie wraz z zachodem słońca wróciliśmy do naszego hotelu.
Na kolacje udaliśmy się do położonej tuż obok Nas restauracyjki, która stała przy głównej drodze. Jedzenie było naprawdę znakomite: kraby, ogromne ostrygi, krewetki. Ale największym zaskoczeniem tego wieczoru była dla mnie…pizza. Jestem fanatyczką pizzy i w jakimkolwiek kraju bym nie była, zawsze muszę spróbować lokalnej pizzy. Ta była rewelacyjna. Tomek mówił, że to pewnie z powodu dobrych pieców, jakie mieli.
Następnego dnia mieliśmy lot do Ho Chi Minh City, aby stamtąd udać się do Delty Mekongu.
Podsumowanie Phu Quoc Domki przy pięknych plażach, cudna pogoda, piękne zachody słońca, biegające po plaży małe krabiki, bardzo dobre świeże jedzenie, tanie picie, przemili lokalni ludzie. Wszystko to sprawiało, że aż się chciało zostać tutaj z 2-3 dni dłużej. Zdecydowanie 2 dni to za mało. Z chęcią jeszcze raz bym się tutaj wybrała.
Czytaj dalej o naszej podróży po Wietnamie tutaj: Wietnam – Delta Mekongu – My Tho
Podstawowe informacje z naszym planem podróży po Wietnamie znajdziesz tutaj: Wietnam – Podstawowe Informacje i Nasz Plan Podróży