You are currently viewing (3) Madagaskar – Tsingy De Bemaraha

Dzień 1 – Poniedziałek 26/09/2016

Droga do Tsingy De Bemaraha – przystanek w Belo

Prawie przez cały dzień temperatura była bardzo wysoka (około 36 stopni), ale muszę przyznać, że nie było to za bardzo męczące. Dla mnie było bardzo ciepło i przyjemnie 😉

Po jakimś czasie podróży baobaby się skończyły. Wjechaliśmy w suchą dżunglę i przez jakieś 2-3 godzinki jechaliśmy po piaskowych drogach w stronę rzeki, aby udać się na prom, który miał Nas zawieść do położonej naprzeciwko rzeki miejscowości Belo, gdzie mieliśmy zjeść lunch.

Droga na prom

Prom okazał się połączonymi drewnianymi belkami napędzanymi doczepionym na końcu głośnym dymiącym silnikiem.

Nie pamiętam ile się płynęło wzdłuż brzegu: 1-2 godziny, aby potem przeciąć rzekę i dostać się na druga stronę. Słoneczko fajnie grzało, więc łapaliśmy każdy możliwy promień słońca.

Okazało się, że także i tutaj spotkaliśmy naszych rodaków. Razem z Nami płynęła jakaś inna para z Polski. Polacy są wszędzie 😉

Po wylądowaniu na drugim brzegu jechaliśmy jakieś 5 minut do centrum Belo, żeby spotkać się z Nolavy i zjeść lunch w wybranej przez niego knajpce.

Balo okazało się większą wioska, w której nie ma nic ciekawego do zobaczenia. Są tu tylko restauracje i stragany. Nolaviego widzieliśmy tylko parę minut – przyszedł, przywitał się, potwierdził program wycieczki i zaraz odjechał dalej z innymi klientkami. Zjedliśmy sami lunch, który okazał się dosyć dobry, ale nie było to nic specjalnego (sok 4 000 MGA, piwo 4 000 MGA, 2 różne szaszłyki 30 000 MGA). Nie chodzi mi tutaj o to, że jedzenie było złe, bowiem na Madagaskarze nie ma złego jedzenia: wszystko jest świeże, z „wolnego wybiegu” i w porównaniu z jedzeniem z Europy naprawdę dobrze smakuje, ale nie wiem dlaczego Nolavy wybrał akurat tą restauracje, ponieważ w drodze powrotnej kierowca na naszą prośbę zabrał Nas do zupełnie innej restauracji (“Mad Zebu”) gdzie jedzenie było o niebo lepsze, a serwowane było podobnie jak w Morondavie – przepięknie. Polecam.

Po lunchu wsiedliśmy w samochód i udaliśmy się dalej w drogę w stronę Tsingy de Bemaracha (ok 4 godziny jazdy). Krajobraz znowu się zmienił. Wioski prawie w ogóle zniknęły, na początku było więcej stepów (dużo traw było wypalanych), a następnie znowu wjechaliśmy do suchych lasów/dżungli.

Wszędzie gdzie coś było wypalone (albo przez pożar albo przez ludzi) leżało mnóstwo naprawdę dużych i ciekawych kształtem pięknych muszelek po ślimakach. Oczywiście parę z nich wzięłam sobie na pamiątkę.

Po drodze minęliśmy parę malutkich wiosek i sadzawek z woda. Dopiero tutaj bieda rzucała się w oczy. Na drodze prawie w ogóle nie było samochodów (widzieliśmy może z 2-3 i to z turystami), tylko piesi. Dzieci biegały prawie nagie (niektóre najmłodsze były nagie), a jak tylko się zwolniło albo machały do ciebie uśmiechnięte (czasami aż ręce bolały od machania – można się było poczuć jak królowa angielska machająca do swoich poddanych 😉 ) , albo podbiegały szybko do samochodu prosząc o …. puste butelki po wodzie.

Kierowca Nam wyjaśnił, że zabierały je potem do domów do swoich rodziców, aby ci mogli nosić w nich pitną wodę. Dlatego jeżeli wybiera się w te regiony Madagaskaru warto zatrzymywać puste butelki po jakichkolwiek napojach, żeby je później rozdawać dzieciom. To oraz słodycze bądź inne przekąski. Przeważnie te dziecko, co było najbliżej, szybko łapało, co mogło i uciekało jak najszybciej gonione przez resztę krzyczących dzieci….

Hotel w Tsingy De Bemaraha

Wieczorem dojechaliśmy do rzeki, gdzie bardzo mały prom przewiózł Nas na drugą stronę (płynął jakieś 15 minutek). Nasz kierowca pokazał Nam palcem, gdzie znajduje się duży i mały Tsingy De Bemaraha, który był celem Naszej wycieczki. Duży leżał jakieś 1.5 godz jazdy od Nas, a mały jak się okazało, tuż koło Nas przy brzegu rzeki. Widzieliśmy tylko zarysy drzew.

Po 15 minutach jazdy dojechaliśmy do hotelu “Orchidee Du Bemaraha” ( http://www.orchideedubemaraha.com/ ) . Okazał się on kompleksem z śliczniutkimi malutkimi domkami oraz basenem.

Oprócz tego znajdowała się tutaj 1 restauracja i 1 bar ze stolikami na zewnątrz (pod zadaszeniem). Po bardzo szybkim rozpakowaniu się w domku, udaliśmy się popływać w basenie przy ostatnich promieniach słońca. Spędziliśmy tam z 2 godzinki popijając pyszne drinki. Mieliśmy szczęście, bo akurat w tym okresie co byliśmy nie było żadnych komarów. W miedzy czasie podszedł do Nas Nolavy, który zapytał się, czy to będzie w porządku jeśli jutro będziemy zwiedzać Tsingy De Bemaracha razem z jego 2 klientkami. Gdy odpowiedzieliśmy, że nie ma sprawy zwrócił Nam trochę pieniędzy mówiąc, że w tym wypadku będzie taniej. Posiedzieliśmy z nim jeszcze parę minutek rozmawiając sobie przyjemnie.

Uwaga – żaba 🙂

Przed kolacja udaliśmy się do domku, aby wziąć szybką kąpiel. Gdy wchodziłam do łazienki na skraju umywalki zobaczyłam coś siedzącego. Najpierw krzyknęłam przestraszona, a dopiero potem się bliżej przyjrzałam i zobaczyłam, że była to śliczna, malutka żabka. Taka z przyssawkami na łapkach.

Oglądaliśmy ją z Tomkiem z każdej strony, a ona znudzona w miedzy czasie … skoczyła prosto na moje nagie nogi. Zaczęłam panikować i biegać po łazience machając nogą, aby ją zrzucić. Skubana przyssała się tymi przyssawkami i nie chciała odkleić 🙂 Przestraszyłam się iż może to być jakiś jadowity gatunek. Kompletnie mi z głowy wyleciało, że Na Madagaskarze nie ma jadowitych zwierząt z wyjątkiem jednej czerwonej żabki, a ta była brązowa. Tomek miał ze mnie niezły ubaw.

Następnie udaliśmy się do restauracji, która trochę Nas zawiodła. Okazało się, że mają bardzo ubogie menu z 1-2 daniami (napoje 3 000 – 6 000 MGA, dania 15 000 – 30 000 MGA, deser 7 000 MGA, omlet 5 000 MGA). Ponieważ w restauracji Internet działał najlepiej (trochę przerywał) – zadzwoniłam do domu powiedzieć, że u Nas wszystko OK, a następnie udaliśmy się spać, bowiem następnego dnia mieliśmy wyjechać dosyć wcześnie z rana.

Dzień 2 – Wtorek 27/09/2016

Duży Tsingy De Bemaraha

O 6:30 rano poszliśmy na szybkie śniadanie. Było one dosyć ubogie i okazało się, że za dodatkowe jedzenie np. jajka, ser żółty trzeba było dopłacić.

Po zjedzeniu śniadania wyruszyliśmy do dużego parku narodowego Tsingy De Bemaraha. Miało być gorąco (ponad 30 stopni), więc założyłam krótkie spodenki oraz zalecane przez Nolaviego buty do wspinaczki.

Jechaliśmy około 1.50 godzinki przez suchą dżunglę. Na parkingu położonym tuż przy wejściu do parku założyli Nam specjalne uprzęże do wspinaczki i ruszyliśmy w drogę.

Zanim dotarliśmy do pierwszych formacji skalnych szliśmy przez dżunglę podziwiając siedzące, bądź skaczące nad naszymi głowami lemury.

Następnie czekało Nas „jedynie”: wspinanie i przeciskanie się pomiędzy dużymi skałami, przechodzenie przez jaskinie, wąskie tunele/groty, itp. Pikuś 🙂

Po jakiejś godzince wspięliśmy się po dosyć pionowej skale na szczyt. Nie było tak źle: w większości podążało się wydrążonymi w skalach cienkimi schodkami, a uprzęże były solidne, więc czuło się w miarę bezpiecznie.

Widoki na szczycie były cudowne. Warto było każdej minuty marszu: nigdy w życiu nie widziałam takich pięknych formacji skalnych.

Spędziliśmy może z godzinkę chodząc ścieżkami pomiędzy szczytami. Jedną z atrakcji było przejście mostem nad przepaścią.

Ze szczytów schodziliśmy inną droga – równie “atrakcyjną” jak poprzednia.

Na odpoczynek zatrzymaliśmy się w jednym z wąwozów, gdzie biegał sobie jakiś ciekawy rodzaj lemura. Próbował wyprosić od Nas jakieś jedzenie, ale mieliśmy powiedziane, że karmienie zwierząt jest zabronione. Mały „żebrak” dostał tylko malutki kąsek od naszej przewodniczki. Słodkie zwierzątko.

Duże Tsingy łącznie zwiedzaliśmy jakieś 4 godzinki. Następnie w planie był lunch oraz zwiedzanie małego Tsingy De Bemaraha.

Droga do małego Tsingy De Bemaraha – lunch – pierwszy kameleon

W drodze do malej Tsingy De Bemaraha zatrzymaliśmy się gdzieś na obiad w domu / knajpce u jakiś lokalnych ludzi. Jedzenie było proste, ale dobre.

W miedzy czasie nasz kierowca załatwił Nam od właścicieli miód. Kupiliśmy 2 duże butelki za 30 000 MGA. Miód Madagaskarski jest bardzo leisty i podobno im ciemniejszy tym lepszy (dłużej leży i jest smaczniejszy). No i podobno jest bardzo zdrowy. Po jego zjedzeniu, gdy zmierzysz sobie poziom cukru – ten ani trochę ci się nie podniesie do góry (sprawdzone przez mojego tatę).

Na obiedzie klientki Nolavego powiedziały, że one są już za bardzo zmęczone i nie pojadą z nami zwiedzać Male Tsingy. Wsiedliśmy więc do naszego samochodu razem z bardzo młodą przewodniczką i pojechaliśmy dalej. Po drodze zatrzymaliśmy się, żeby pooglądać pierwszego widzianego przez Nas kameleona na wolności. Był przeeeeeeecudny. I co najlepsze został przyłapany jak wcinał owoc z drzewa.

Nasza przewodniczka powiedziała Nam, że musiał być bardzo głodny, bowiem nigdy w życiu nie widziała, żeby kameleony jadły owoce. Oczywiście narobiłam mnóstwo zdjęć, i zrobiłabym pewnie więcej, gdyby nie mój kochany małżonek, który musi wszystko dotknąć. Delikatnie palcem zaczął dotykać kameleona, który wkurzony wypluł owoc i powolnym krokiem zaczął się od Nas oddalać.

Mała Tsingy De Bemaraha

Małe Tsingy okazało się tak samo ciekawe jak duże. Jak nie bardziej. Posiadało ono podobne formacje skalne, co duże Tsingy. Znajdowało się tutaj dużo korytarzy tworzących coś jakby labirynt. Przeciskając się pomiędzy nimi czasami trzeba było bardzo mocno wciągać brzuch.

Przewodniczka mówiła Nam, że można było się tutaj zgubić bez problemu. Jaskiń tutaj nie było, ale za to było trochę więcej zieleni: drzew, krzewów.

Wspinało się trochę trudniej niż w dużym Tsingy i wydaje mi się, że właśnie tutaj bardziej przydałyby się te liny asekuracyjne (których nie było).

Z platform obserwacyjnych rozciągały się przepiękne widoki, w szczególności przy pomału zachodzącym słońcu. Byłam zachwycona!!! Szkoda, że ta wycieczka trwała tylko 2 godzinki.

Jak wychodziliśmy z parku zauważyłam na pniu drzewa dużą modliszkę wcinająca jakiegoś owada. Kolejny egzotyczny zwierzak zaliczony 😉

Po powrocie do hotelu zjedliśmy szybko kolacje i poszliśmy spać. Następnego dnia mieliśmy pojechać do Kirindy Forest.

P.S. Żaba znowu się pojawiła w naszej umywalce. Tym razem nie panikowałam, a ona była grzeczna i nie skoczyła na mnie 🙂

Czytaj dalej o naszej podróży po Madagaskarze tutaj: Madagaskar – Kirindy Forest

Podstawowe informacje z naszym planem podróży po Wietnamie znajdziesz tutaj: Madagaskar – Podstawowe Informacje I Nasz Plan Podróży

Dodaj komentarz