Dzień 1 – Wtorek 29/12/2015
Pakowanie
Jadąc na Kubę trochę sobie poczytałam na temat tego kraju. Wszędzie można przeczytać, iż został on bardzo zrujnowany przez komunizm i z wyjątkiem rumu i cygar brakuje tutaj praktycznie wszystkiego. Tak jak w Polsce za czasów komunizmu. Nakupowaliśmy więc z Tomkiem dużo środków sanitarnych i kosmetyków (mydeł, past do zębów, kremów, lakierów do paznokci, cień do powiek, itp.), tanich perfumów, kolorowych mazaków/długopisów i notatników dla dzieci (trzeba było też kupić kolorowanki), rajstop (podobno bardzo pożądanych), szczoteczek do zębów, zwykłych t-shirtów oraz zrobiłam zbiórkę wśród paru znajomych (i rodziców) na używane ubrania. Podzieliłam wszystko na parę paczek i spakowałam do plecaka. Okazało się, że tej całej „darowizny” było więcej niż naszych rzeczy 🙂 Rozdawaliśmy je później różnym ludziom: od właścicieli casa particular gdzie się zatrzymywaliśmy, poprzez dzieci na ulicach (te uśmiechy na ich twarzach jak dostawały kolorowe mazaki roztapiały każde serce), grajkach dorabiających w restauracji, kierowców taksówek (co Nas wozili) oraz wśród zwykłych ludzi spotkanych na ulicach. Przyznam, że na początku miałam do tego mieszane uczucia: dużo ludzi na Kubie nosi dobrze wyglądające ubrania. Głupio mi było dawać im cokolwiek.
Pierwszą paczkę daliśmy w Hawanie Jorge i Isabel, ludziom którzy załatwiali Nam prawie wszystko w czasie naszego pobytu na Kubie. Dziwnie się czułam. Wydawało mi się, że wzięli ją trochę z zażenowaniem. Dopiero potem, jak spędziliśmy z nimi trochę więcej czasu Isabel powiedziała nam, że bardzo się z niej ucieszyła. Część rzeczy, co na nią nie pasowały podarowała swojej rodzinie. Z dumą pokazywała na sobie jedną z podarowanych jej przez Nas bluzek i skórzaną kurtkę dodając: „Wam też kiedyś ludzie pomagali za czasów komunizmu, a teraz wy pomagacie Nam”. Aż się łezka zakręciła 🙂
Przygoda z lotem
Przy zakupie biletów lotniczych do krajów położonych “daleko od Europy” kieruję się zasadą: im szybciej się doleci tym lepiej. Nie mam cierpliwości do długich 24-32 godzinnych lotów z paroma przesiadkami, bądź z czekaniem paru-parunastu godzin na lotnisku. Dlatego podczas gdy mogę oszczędzać na noclegach wybierając tańsze opcje – na samym locie nie oszczędzam i wybieram te trwające najkrócej. Kupiłam “najkrótszą” 15 godzinną opcję z jedną przesiadką w Madrycie (2 godz czekania na lotnisku). Bilety na loty z firmy lotniczej Iberia kupiliśmy w biurze pośredniczącym Bravofly (http://www.bravofly.co.uk), gdzie ceny były tańsze niż bezpośrednio na stronie Iberia. Na lotnisku czekała Nas niemiła niespodzianka. Od czasu zakupu biletu nasz lot był zmieniany jeszcze 3 razy. Pierwszą zmianę przeczytałam uważnie i widząc tylko parę minut różnicy w czasie lotu – przy kolejnych dwóch zmianach rzuciłam na nie tylko okiem patrząc się na godziny lotu, bez dokładnego czytania. I to był mój błąd. Jak się okazało przy kolejnej zmianie – zmienili Nam nie tylko godzinę, ale i dzień wylotu z Madrytu (gdzie mieliśmy przesiadkę z Londynu) do Hawany. Lot ten został przeniesiony na drugi dzień co oznaczało 24 godzinne czekanie na lotnisku w Madrycie. To samo z lotem powrotnym. 24 godziny czekania na lotnisku? Nie dziękuje. Jeżeli placę więcej pieniędzy za krótszy lot to chyba logiczne, że nie oczekuje żadnych niespodzianek tego typu. Na lotnisku w Londynie niestety nie było nikogo z pracowników Iberia, więc Tomek chwycił za telefon i skontaktował się z firmą Bravofly. Nie byli oni za bardzo pomocni: pierwszy człowiek zasłonił się 24 godzinną polityką firmy (że nie mogą zmieniać lotów) i doradził, żeby skontaktować się bezpośrednio z firmą Iberia podając nam numer telefonu. Niestety po zadzwonieniu do Iberia okazało się, że nie mogą nic zrobić, bo dane może zmienić tylko firma, która rezerwowała lot. Tomek zadzwonił więc ponownie do Bravofly, gdzie po paru minutach rozmowy ktoś się … rozłączył. Po kolejnych bezowocnych telefonach (za każdym razem odbierał ktoś inny i mówił, że mamy to załatwić sobie sami) wsiedliśmy zrezygnowani do samolotu.
Na szczęście na lotnisku w Madrycie udało Nam się znaleźć stanowisko linii lotniczych Iberia z ich przedstawicielami, gdzie zmieniono Nam lot na Kubę na poprawny termin (ten sam dzień). Niestety ponieważ została Nam tylko godzina do odlotu, nie mieliśmy czasu na zamianę lotu powrotnego (zrobiliśmy to potem na Kubie). Musieliśmy szybko odebrać bagaże i w ciągu niecałej godziny dostać się na drugi koniec lotniska na samolot do Hawany. Było za późno na nadanie dużych bagaży, więc musieliśmy wziąć je ze sobą jako bagaże podręczne do samolotu, przechodząc wcześniej przez kontrole bagażu. Tutaj zostaliśmy pozbawieni olejków do opalania i szamponów (zakaz wnoszenia dużych ilości płynów na pokład) ale niezauważony przeszedł …. duży scyzoryk Tomka 🙂 Następnie szybko pobiegliśmy do metra, które miało zawieść Nas na poprawny terminal. I tutaj spotkaliśmy się po raz pierwszy z Kubańczykami i ich bezstresowym podejściem do życia i nieliczeniem czasu. Podczas gdy my cali spoceni i zdenerwowani czekaliśmy na przyjazd metra – dwóch zrelaksowanych Kubańczyków mówiło Nam żeby się nie przejmować, że samolot nie odleci. Łatwo im było mówić 20 minut przed odlotem. Po dotarciu na terminal biegliśmy dobre 10 minut, żeby wsiąść do samolotu dosłownie parę minut tuż przed “planowanym” odlotem. “Planowanym” bo samolot wyleciał jakieś pół godzinki później. Dodam jeszcze, że spotkani przez nas po drodze Kubańczycy wsiedli do naszego samolotu jakieś 15 minut po Nas, czyli parę minut po czasie. A co się będą śpieszyć 🙂
Lot przebiegł spokojnie i bez problemów z bardzo milą obsługa. Jedzenie i picie (również napoje alkoholowe) było wliczone w cenę (jak na wszystkich długich lotach) i było w miarę dobre.
Na lotnisku w Hawanie
Po wyjściu z samolotu i niecałej godzinie czekania w kolejce, żeby dostać wizę w paszporcie, znaleźliśmy się na lotnisku w Hawanie. Jest ono bardzo małe i pełne ludzi. Po odebraniu bagaży wyszliśmy do głównego terminalu i zaczęliśmy się rozglądać szukając kogoś z naszym imieniem na kartce. Po paru minutach podszedł do Nas około 40 letni mężczyzna z zapytaniem “Magdalena i Tomasz ?“. Był to Jorge – człowiek u którego chciałam zamówić nocleg, ale niestety wszystkie pokoje miał zajęte. Zaoferował mi, że załatwi Nam nocleg u kogoś innego. Przemiły człowiek, jeden z najbardziej pomocnych i bezinteresownych ludzi jakich poznałam w życiu. Pokoje można znaleźć na: https://pl.tripadvisor.com/Hotel_Review-g147271-d4866410-Reviews-Casa_De_Jorge_e_Isabel-Havana_Ciudad_de_la_Habana_Province_Cuba.html.
Jose przyjechał po Nas z żoną Isabel, która czekała na Nas na zewnątrz lotniska. Jego angielski był naprawdę bardzo dobry. Niestety Isabel nie znała prawie wogóle angielskiego (a my bardzo słabo hiszpański), a szkoda, bo widać było, że z chęcią by sobie z nami porozmawiała. Większość naszych rozmów była albo tłumaczona przez Jorge, albo próbowaliśmy się dogadać łamanym angielsko-hiszpańskim.
Pierwsza rzeczą, jaka zrobiliśmy na lotnisku była wizyta w kantorze, żeby kupić kubańską walutę CUC (za Naszych wakacji £1.00 = 1.43 CUC). Jak się później okazało: cena na lotnisku była dokładnie taka sama jak w Hawanie, a kolejki dużo mniejsze, więc żeby nie marnować czasu w Hawanie warto dokonać zakupu CUC na lotnisku. Opowiedzieliśmy Jorge o naszej przygodzie z lotem i zostawiwszy bagaże z jego żoną poszliśmy kupić szampon (2.60 CUC) i olejek do opalania (5.35 CUC) w sklepiku na pierwszym piętrze lotniska. Na parterze natomiast kupiliśmy wodę mineralną, bowiem Jorge powiedział Nam, że obecnie w Hawanie trudno jest ją dostać.
Po zakupach udaliśmy się do naszej taksówki. Była to typowa stara „kubańska” taksówka jaką widzi się w telewizji bądź w przewodnikach turystycznych o Kubie w pięknym intensywnym niebieskim kolorze. I jeszcze do tego podświetlana w środku 🙂 Cudeńko 🙂 Na Kubie nikt nie przejmuje się zapinaniem pasów oraz ilością ludzi w samochodzie, więc Jorge i Isabel usiedli razem z przodu koło kierowcy (bez problemu zmieścili się w trójkę) a my z tyłu. I tak z otwartymi oknami (było bardzo ciepło) i z zachwytem w oczach pojechaliśmy w stronę Hawany.
Załatwianie noclegu
Całą drogę wyglądaliśmy ciekawi z okna, co Nas czeka w Hawanie. Muszę przyznać, że pierwsze wrażenie to było „Hmmm…”. Prawie wszystkie kamienice w Hawanie były strasznie zniszczone i schodziła z nich farba (jeżeli w ogóle była). Przyglądając się im uważniej można było zobaczyć, że kiedyś musiały być naprawdę przepiękne. Każda kamienica miała zdobienia wykonane z największa starannością. W czasach świetności musiało to wyglądać niesamowicie. Niestety czas i komunizm zrobiły swoje. Dużo domów było całkowicie zniszczonych. Widoki jak po jakiejś wojnie. I ci ludzie siedzący na schodkach przed domem lub ruinami domów, zadumani, zapatrzeni przed siebie… Szok.
W pewnym momencie wjechaliśmy w jakieś boczne uliczki i zatrzymaliśmy się przed jedną z bram kamiennic. W jej drzwiach powitała Nas około 30 letnia czarna Kubanka, która zaczęła intensywną wymianę zdań z Jorge. Nie wyglądał on na za bardzo zadowolonego. Powiedział Nam, że pomimo rezerwacji na dzisiaj owa kobieta nie ma wolnych pokoi i że poszukają Nam innego noclegu. W dwójkę z Isabel chwycili za telefon i zaczęli dzwonić po ludziach. W miedzy czasie Jorge zaczął Nas przepraszać, tłumacząc, że ostatnio Kuba stała się bardzo popularna i jest bardzo dużo turystów, przez co sporo Kubańczyków poczuło zapach pieniądza i nie dotrzymują słowa. Nawet jak się zrobi rezerwacje, jeżeli pojawi się ktoś inny wcześniej na miejscu i zapłaci, to biorą tą osobę. Na szczęście po 2 telefonach udało im się coś dla Nas znaleźć i poszliśmy parę zakrętów dalej do innej kamiennicy. Krętymi, żelaznymi schodami wspięliśmy się na 2 piętro, a tam niespodzianka: piękny hol z żyrandolami i cudnymi kolorowymi kubańskimi obrazami. Szok.
Niestety mieliśmy tam zostać tylko na jedną noc, a rano miała przyjść po Nas Isabel i mieliśmy udać się z powrotem do tamtej kobiety na 3 nocki.
Nasz pokój był w miarę ładnie i prosto urządzony: podwójne łóżko, komoda, stoliczki przy łóżku, wieszaki na ubrania, ładny obraz oraz … wybudowana pod ścianą łazienka wyglądająca jak mały pokoik w pokoju (okazało się to normą w większości casa particular). Otworzyliśmy duże okiennice i z góry oglądaliśmy zniszczona Hawanę oraz ludzi snujących się po ulicach. Zmęczeni bardzo szybko poszliśmy spać.
Dzień 2 – Środa 30/12/2015
Poranek i śniadanie
Poranek przywitał Nas piękną pogodą. Przez chwilkę oglądaliśmy przez okno budzącą się do życia ulice: Kubańczyków leniwie spacerujących po uliczce lub stojących na balkonach i tak jak my obserwujących świat, turystów przemykających szybko po ulicach z aparatami fotograficznymi oraz dużo klasycznych starych kabrioletów, bądź innych starych samochodów przejeżdżających co jakiś czas pod naszymi oknami.
Następnie udaliśmy się na dach kamienicy pooglądać Hawanę z góry. Musze przyznać ze widok był bardzo smutny: wszystko zrujnowane. Miasto wyglądało jak w stanie do rozbiórki.
Około 9:30 udaliśmy się na śniadanie. Jak się okazało później, na całej Kubie prawie wszędzie w casa particular serwują ci to samo: najpierw owoce a potem… jajka w dowolnej formie 🙂 Możesz wybrać jajka na miękko, na twardo, sadzone albo omlet. Zawsze idealnie zrobione. Do tego bułka z masłem i może czasami dostaniesz parę plasterków żółtego sera i szynki oraz pomidorów. Trzeba przyznać, że skromnie, ale smakowo zupełnie inaczej niż jedzenie w Europie. Czuć, że wszystko jest naturalne i bez chemii. Jak w Polsce za czasów dzieciństwa.
Po śniadaniu zapłaciliśmy za pokój (35CUC) i śniadanie (5 CUC od osoby), spakowaliśmy się i czekaliśmy na Isabel, która przyszła po Nas według ”kubańskiego czasu ” czyli przymaszerowała pomalutku jakieś 20minut po umówionej godzinie 🙂
Kolejne casa particular + pierwsze kroki w Hawanie
Nasza nowa casa particular „Hosta Matos-Galan” (http://cubabookingroom.com/properties/hostal-matos-galan-havana, adres: Chacon 103 e/ Habana & Aguiar, Habana Vieja, skrzyżowanie Obispo & San Ignacio 25CUC za nocleg + 5 CUC śniadanie) okazała się dużo gorsza niż poprzednia. Najpierw musieliśmy czekać jakieś pół godziny w przedpokoju na kanapie, ponieważ dopiero zaczynali sprzątać pokoje. Następnie właścicielka zaprowadziła Nas do małego pokoiku bez okien na końcu domu. Na moje zapytanie dlaczego dostaliśmy inny pokój niż ten, co zamówiliśmy (z oknami na ulice) odpowiedziała, że są bardzo zajęci ponieważ jest dużo turystów i bardzo przeprasza, ale niestety tylko ten pokój ma wolny. Nie spodobało Nam się to. Najpierw dzień wcześniej mimo rezerwacji wynajęła pokój komuś innego, a potem dała nas jeszcze do jakiegoś innego pokoju. Nie chodziło Nam za bardzo o jakość. Nie oszukujmy się: Kuba jest biednym krajem i prawie wszystkie casa particular to małe pokoiki w głębi domu, bez okien na ulice tylko z oknami pod sufitami na korytarz. Po prostu byliśmy niezadowoleni z niesłowności właścicielki. Cenowo też nagle zachciała sobie 30CUC pomimo umówionego 25CUC, ale gdy powiedzieliśmy, że ta cena miała być za pokój z oknem na ulice to ustąpiła. Dodatkowo miało być jeszcze 5CUC za śniadania za osobę, ale na koniec Nam tego nie policzyła.
Pogoda na dworze była piękna: ciepło oraz słonecznie. Umówiliśmy się wcześniej z Jorge i Isabel (która pokazała mi z rana gdzie mieszkają), że około 13 wpadniemy do nich do domu, żeby Nam pomogli załatwić transport (samochód z kierowcą) na czas naszego pobytu na Kubie, a w miedzy czasie udaliśmy się na poranne zwiedzanie Hawany z zamiarem dotarcia do centrum miasta i znalezienia biura linii lotniczych Iberia, aby zmienić nasz lot powrotny (bez 24 godzinnego czekania na lotnisku w Madrycie).
Hawana jest pełna kontrastu: centrum i zabytki są bardzo dobrze zachowane, ale wystarczy skręcić za róg, żeby zobaczyć jak bardzo zrujnowane są prawie wszystkie kamienice, gdzie mieszkają ludzie.
Miałam mieszane uczucia pomiędzy zachwytem jak pięknie jest w centrum, a niedowierzaniem jak równocześnie tuż za rogiem mogą być zniszczone budynki. Pomiędzy nimi mijało się lokalnych ludzi (turyści byli głównie w centrum miasta), którzy przeważnie chodzili uśmiechnięci od ucha do ucha. To niesamowite ile pozytywnej energii w nich było. Wiadomo, że nie mają najciekawiej w czasach komunizmu, ale innego świata nie znają…. Widać było, że starają się żyć na tyle pełnią życia na ile mogą. Przyznam, że z czasem bardzo polubiłam klimat Hawany i czułam się tu bardzo dobrze. Przypominało mi to moje czasy młodości, kiedy ludzie nie żyli „ciągle w biegu” a czas płynie sobie leniwie. Owszem mnóstwa rzeczy brakowało, ale człowiek żył pomału, bez pośpiechu i cieszył się każdą chwilą.
W centrum miasta na głównym placu robiliśmy sobie zdjęcia z przebranymi specjalnie dla turystów Kubankami (1CUC za zdjęcie) i oglądaliśmy z ciekawością rzeczy sprzedawane na targu staroci.
Następnie udaliśmy się wymienić pieniądze do najbliższego banku. Mieliśmy szczęście bo kolejka nie była za dużo („tylko” z 10 osób przed nami 🙂 ). Wieczorem jak przechodziliśmy obok banku kolejka była 2-3 razy taka…
W jednym z biur podroży w centrum Hawany okazało się, że niestety biuro Iberia znajduje się w jednej z dalszych dzielnic Hawany, do której trzeba było dostać się taksówką. Zanim tam pojechaliśmy udaliśmy się najpierw do Jorge i Isabel.
W trakcie drogi „błądząc” wąskimi uliczkami Hawany natknęliśmy się na parę „naciągaczy”. Zaczęło się od tego, iż na jednej z uliczek zaczęliśmy sobie robić zdjęcia z jednym ze starych samochodów. W miedzy czasie podeszła do Nas para z małym dzieckiem i zaczęli nas zagadywać. Powiedzieli, że to ich samochód i że tuż za rogiem jest znany bar gdzie przebywał Fieder Castro (nie pamiętam nazwy – była tam jakaś tablica pamiątkowa, stara maszyna do pisania oraz dzwon). Zaciekawieni poszliśmy tam razem z nimi, napiliśmy się razem po cudownie orzeźwiającym drinku z rumu (my płaciliśmy), zostaliśmy poczęstowani przez nich cygarem i tak upłynęło nam relaksujące 15 minut.
Gdy wyszliśmy z baru i zaczęliśmy się żegnać zostaliśmy poproszeni o „przysługę”: czy moglibyśmy kupić mleko w proszku dla ich dziecka. Coś mi błysnęło w pamięci, że gdzieś w Internecie czytałam jak ktoś pisał, że był tak samo o to proszony i żeby uważać, bo to zwykłe naciąganie, no ale zgodziliśmy się bo w końcu chodziło o mleko dla dziecka. Zostaliśmy zaprowadzeni uliczkę dalej do okienka, gdzie sprzedawane były jakieś rzeczy. Nasi „przewodnicy” pogadali coś ze sprzedawca biorąc od niego dwa dosyć spore worki. Jak przyszło do zapłaty powiedzieli Nam, że mamy zapłacić … $40. Aż tyle za mleko? Powiedziałam, że nie ma mowy, bo to za dużo. Zaczęli wtedy prosić, że to dla dziecka na parę miesięcy, itp. Zgodziliśmy się, ale tylko na jeden worek. I to tylko dlatego,że fajnie się z nimi spędziło czas. Teraz patrząc się z punktu widzenia rodzica i znając ceny mleka w proszku w sklepie, dochodzę do wniosku że $20 za worek mleka (a nie małą puszkę jak u Nas w Europie) to naprawdę niedużo …. Jeżeli to było naprawdę mleko a nie np. mąka …
Załatwianie transportu na Nasz pobyt na Kubie + zmian w locie powrotnym
O umówionej godzinie dotarliśmy do Jorge i Isabel (daliśmy im od razu jedną z paczek przeznaczonych do rozdania z kosmetykami i ubraniami), którzy mieli Nam pomóc załatwić samochód z kierowcą na nasz czas pobytu na Kubie. Parę miesięcy wcześniej sami próbowaliśmy sobie coś znaleźć w Internecie, ale wszystko było już zarezerwowane. Jorge próbował wcześniej załatwić Nam transport ze swoim znajomym, ale niestety niewypaliło. Jechaliśmy więc na Kubę trochę niepewni co to z nami będzie. Na szczęście po 2-3 godzinach na telefonie (za które nie chcieli żadnych pieniędzy) udało im się załatwić dla Nas transport wszędzie tam, gdzie chcieliśmy się udać plus nocleg w Trinidad. W jedną stronę mieliśmy jechać taksówką, w drugą stronę znalazł się jakiś prywatny kierowca, a potem w inną stronę Kuby jeszcze ktoś inny. W sumie cenowo wyszliśmy nie tak źle. Na początku w planach mieliśmy zatrudnić jednego kierowcę z samochodem na nasz cały pobyt, czyli 11 dni po około 80 Euro za dzień (średnio się płaci 60-100 Euro w zależności jak szybko to załatwisz i w jakim sezonie) to 880 CUC. Okazało się, że ci „zmienni kierowcy” będą kosztować Nas dużo mniej. Za kurs prywatnym samochodem Hawana – Maria La Gorda – Hawana zapłaciliśmy 300 CUC, a za kurs Hawana-Trinidad-Hawana 220 CUC. Łącznie 520 CUC.
Jorge i Isabel zamówili Nam taksówkę (kolejny stary kabriolet. I te niezapomniane uczucie jazdy z otwartymi oknami z „wiatrem we włosach” :-)), którą udaliśmy się tam i powrotem do biura Iberia (adres: Miramar Trade Centre, 3rd Ave and south St., Miramar, Hawana, Tel. 72043460, 76495234) gdzie bez problemu zmienili Nam lot powrotny na poprawny (bez 24 godzinnego oczekiwania w Madrycie).
Wykupienie wycieczki do Valle de Viñales + pierwsza kolacja na Kubie
W drodze powrotnej z biura Iberia kierowca wysadził Nas na placu kolo El Capitolio. Tam, w położonym niedaleko jednym z biur podroży zakupiliśmy całodzienną wycieczkę do Valle de Viñales (historyczny region uprawy tytoniu, wpisany w 1999 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO) kolo Pinar del Rio na następny dzień. Zapłaciliśmy ok 60-70CUC od osoby za cały dzień z obiadem.
Było już późne popołudnie, więc udaliśmy się w stronę centrum, aby gdzieś zjeść obiado-kolacje. Ludzi było bardzo dużo, a knajpy pełne. Prawdziwe oblężenie. Po malutkiej rundce dookoła placu zdecydowaliśmy się na kolacje w “La Mina” leżącej kolo Plaza de Armas. Jedzenie i picie było przepyszne. Po pierwsze drinki: poprawnie mocne i pełne “głębokiego” kubańskiego smaku rumu. Mohito smakowało obłędnie. Podobnie Pinakolada ze świeżego ananasa. Sekret? RUM RUM RUM. Przywieźliśmy parę butelek ze sobą do domu i każdy drink, który robiliśmy z niego (nieważne czy był to tani czy droższy rum) zawsze wychodził jak trzeba. Bacardi się chowa !!!!! Po drugie: jedzenie. Na starter wzięliśmy krewetki na masełku z czosnkiem, które były bardzo dobre. Na główne danie wzięłam homara. Był pierwsza klasa: nigdy wcześniej nigdzie nie jadłam tak dużych i pysznych homarów. Mistrzostwo.
Deseru już nie wcisnęłam 🙂
Dzień 3 – Czwartek 31/12/2015
Całodniowa wycieczka do Valle de Viñales
W tym dniu mieliśmy w planie całodniową wycieczkę do Valle de Viñales kolo Pinar del Rio. Rano szybko zjedliśmy potwierdzone u właścicielki dzień wcześniej śniadanie i udaliśmy się w wyznaczone miejsce zbiórki.
Opis wycieczki możesz przeczytać klikając tutaj: Kuba – Valle de Viñales
Sylwester w Hawanie
Do Hawany wróciliśmy około 21:00, przebraliśmy się szybko w jakieś lepsze ubrania i chcieliśmy szybko pognać do centrum, zobaczyć jak bawią się tutaj ludzie na sylwestra. W połowie drogi do drzwi zostaliśmy „złapani” przez właścicielkę domu, która zaprosiła Nas na kolacje. Głupio było odmówić. Posadziła Nas w przedpokoju do stolika razem z dwoma innymi turystkami, podała jedzenie, nalała wina i po pół godzinki sobie poszła zostawiając Nas samych 🙂 Dowiedzieliśmy się od nich, że również i one nie są za bardzo zadowolone z tutejszego casa particular (taki sobie pokój oraz bardzo głośno z innych pokoi).
Po zjedzeniu kolacji poszliśmy z Tomkiem w stronę centrum. Na ulicach nie było aż tak tłoczno, jak myślałam, że będzie na sylwestra. W trakcie drogi w jednej z bocznych, ciemnych uliczek zostaliśmy „zgarnięci” przez nadgorliwego piekarza, który wprowadził Nas do jakiegoś budynku. Z zewnątrz wyglądał on jak jakiś sklep lub bar z ladą, ale w głębi widać było piec, w którym piekło się pieczywo. Zostaliśmy oprowadzeni po piekarni, na migi wytłumaczono i pokazano Nam jak mniej więcej to wszystko działa, a następnie Tomkowi zostały wsadzone na ręce brudne i przepocone rękawice (myślałam ze padnę ze śmiechu widząc jego minę), dano mu szuflę z bułkami i został przyuczony do pracy piekarza 🙂 Najbardziej podobał mi się tutaj klimat pracy: tylko 3-4 ludzi, żadnego szefa co by stał komuś nad głowa i marudził, każdy pomału coś tam robił, napił się, uśmiechał. Żadnego stresu, pośpiechu i patrzenia na czyjeś ręce jak pracują. Na koniec dostaliśmy po świeżej bułce, daliśmy im parę CUC i poszliśmy dalej.
Doszliśmy do placu Plaza Vieja, gdzie znajdowała się słynna piwiarnia gdzie sprzedawano „świeże” piwo z kadź / beczek. Niestety dostać tam się było masakra: wszystkie stoliki były zajęte i dużo ludzi stało w kolejce. Po pół godzinie stania zrezygnowaliśmy i udaliśmy się do położonej obok na rogu knajpki “La Vitrola”.
Jedzenie i drinki na stolikach ludzi wyglądały bardzo apetycznie. Tak apetycznie, że nawet pełna po kolacji w domu chciałam coś tam skubnąć. Plus była muzyka „na żywo”. Niestety i tutaj wszystko było pozajmowane oraz dużo ludzi czekało w kolejce na stolik. Zarezerwowaliśmy u kelnera stolik dla siebie na następny dzień. Rezerwacja była “na słowo” – kelner bez zapisu powiedział Nam, że nas jutro pozna :-).
Podczas gdy ja usiadłam na murku przed knajpką wsłuchana w dobiegająca z niej muzykę na żywo, Tomek poszedł do baru leżącego w głębi lokalu, gdzie wziął dla Nas po drinku (strasznie długi czas oczekiwania). I tak siedząc na krawężniku razem z mnóstwem innych ludzi i pijąc Mohito słuchaliśmy lokalną muzykę. Niestety zdołaliśmy wypić tylko 2 drinki, ponieważ około 23:30 zostaliśmy poinformowani że ….. bar już jest zamknięty. Czekaliśmy do północy na placu, oczekując jakieś fajerwerki, ale niestety nic ciekawego się nie wydarzyło z wyjątkiem okrzyków „Szczęśliwego Nowego roku”. Poszliśmy więc w stronę drugiego placu „Plaza de Armas”.
Prawie wszystkie knajpy były pozamykane z wyjątkiem dwóch w centrum, gdzie grał lokalny zespól. Tam też się zatrzymaliśmy na kolejne Mohito. W połowie koncertu przyszła śpiewaczka z poprzedniej knajpki gdzie byliśmy, zaśpiewała jedną piosenkę z muzykami, porozmawiała trochę z nimi, coś się napiła i poszła dalej. Tak po prostu. Spontanicznie.
Po tym jak muzycy skończyli grać pomału zaczęliśmy się zbierać, żeby wrócić do naszego casa particular. Dotarliśmy tam jednak dopiero jakieś 3 godziny później 🙂 Na początku naszej drogi powrotnej jednej z ulic nie szło przejść – ludzie wyszli na ulice, tańczyli i śpiewali przy jakiejś współczesnej muzyce hiszpańskiej. Postaliśmy, popatrzyliśmy się i poszliśmy dalej inną trasą. Na kolejnej uliczce, kompletnie gdzieś na uboczu, otwarta była mała knajpka / pizzeria gdzie ludzie jedli pizzę, pili kolorowe drinki i tańczyli zarówno w lokalu jak i przed nim na ulicy. Dołączyliśmy się do nich. Po 2 godzinkach ponownie zaczęliśmy iść w stronę naszego casa particular, ale znowu do niego nie dotarliśmy. Po drodze w jednej z kamienic była otwarta brama do jakiegoś domu, gdzie lokalni ludzie tańczyli i pili. Nie wiedząc kiedy zostaliśmy wciągnięci w tą zabawę. Po jakiejś godzince zmyliśmy się dyskretnie i tym razem udało Nam się trafić do naszych łóżek.
Dzień 4 – Piątek 01/01/2016
Zwiedzanie Hawany bryczką
Rano udaliśmy się do „kuchni” na śniadanie, ale okazało się że go nie dostaniemy, bowiem nie powiedzieliśmy właścicielom casa particular o tym dzień wcześniej. Pamiętam, iż mówiliśmy im jasno, że chcemy śniadania codziennie. Widać bariera językowa zrobiła jednak swoje. Udaliśmy się więc na posiłek do jednej z pobliskich restauracyjek na ulicy. Za 7CUC od osoby mieliśmy „szwedzki stół” (jajka, warzywa, ser żółty, szynka, świeże owoce) z napojami (świeże soki/herbata/kawa). Jedzenie było naprawdę bardzo dobre.
Następnie udaliśmy się w stronę centrum. Dwa dni wcześniej zaczepił Nas na ulicy jakiś Kubańczyk próbując namówić na zwiedzanie Hawany bryczką. Ponieważ śpieszyliśmy się, powiedzieliśmy mu, że może przyjdziemy następnego dnia. Nie byliśmy w stanie tego zrobić, bowiem pojechaliśmy na całodzienną wycieczkę do Vinales. Postanowiliśmy więc skorzystać z jego oferty dzisiaj. Znaleźliśmy go koło bryczki na placu Plaza de Armas. Okazało się, że Nas pamiętał żartując sobie na Nasz widok „Mieliście przyjść wczoraj” :-). I tak około 12 udaliśmy się na 2-3 godzinna jazdę bryczką po Hawanie (ok 15-20 CUC za osobę), zatrzymując się po drodze, aby skosztować ponoć najlepszego Mohito w mieście (wszędzie tak mówią 😉 ).
Cóż można napisać o Hawanie? To co pisałam wcześniej: piękna, ale strasznie zrujnowana. Polecam taka wycieczkę, bowiem można zobaczyć Hawanę z innej perspektywy słuchając od czasu do czasu opowieści woźnicy.
Po drodze musieliśmy zmienić trochę trasę, bowiem podobno do centrum przyjechał brat Castro, więc policja poblokowała parę dróg kolo El Capitolio.
Hawana cd
Wieczorem tuż przed kolacją udaliśmy się na mały spacerek kolo El Capitolio.
Tam stojąc wśród młodych ludzi próbowałam złapać darmowy Internet, co mi się udało tylko na moment, ale wystarczający, żeby wysłać szybko wiadomość do rodziców, że wszystko OK.
Około 20:00 udaliśmy się do knajpki “La Vitro” (plac Plaza Vieja) gdzie zamówiliśmy dzień wcześniej stolik. Kelner naprawdę Nas pamiętał. Zarówno jedzenie jak i picie było naprawdę bardzo dobre, aczkolwiek jak Tomek zauważył dosyć „tłuste”. Coś nowego i wartego spróbowania? Zaproponowana Tomkowi przez kelnera Margarita serwowana z wsadzoną, odwróconą do góry nogami butelką piwa. Bardzo przyjemna mieszanka. I dająca szybko w głowę.
W trakcie jedzenia dosadzono do Nas wycieczkowców z jednego z promów, który miał rejs po Morzu Karaibskim. Zatrzymali się na Kubie tylko na jeden i to niecały dzień. Tak mi przez głowę przeszło: co można zobaczyć w Hawanie w tak krótkim czasie? Z wyjątkiem budynków chyba nic. Nie poczuje się klimatu miasta nie zostając w nich na co najmniej parę dni … W szczególności w takim mieście jak Hawana…
Wracając wstąpiliśmy do bardzo „swojsko” wyglądającej knajpki na rogu, która wyglądała jak u Nas w Polsce za czasów komuny: białe obrusy na stolach lub ceraty, parę lokalnych osób przy barze pijących pomału swoje napoje i wpatrzone przed siebie. Zamówiliśmy po piwie i drinku. Obsłużył nas przeuroczy, starszy, dosyć podpity kelner któremu kompletnie nie przeszkadzało,że my prawie ogóle nie znamy hiszpańskiego. Dosiadł się do Nas do stolika i nie odstępował aż do końca J On coś tam mówił po swojemu, myśmy coś tam bąkali i tak siedzieliśmy z godzinkę dopóki jakiś 2 lokalnych ludzi się nie pokłóciło i zaczęło bić. Kelner się zmył a my chwilkę po nim 🙂
Następnego dnia mieliśmy udać się na parę dni do Maria La Gorda, aby popróbować nurkowania.
Czytaj dalej o naszej podróży po Kubie tutaj: Kuba – Maria La Gorda
Czytaj więcej o naszej wizycie w Hawanie tutaj: Kuba – Hawana (ostatnie dni na Kubie)
Podstawowe informacje z naszym planem podróży po Wietnamie znajdziesz tutaj: Kuba – Podstawowe Informacje i Nasz Plan Podróży