Dzień 1 – Niedziela 30/04/2017
Ar-Risani (Rissani)
Po całym dniu jazdy z Rabatu około 20:00 dojechaliśmy do miejscowości Rissani, która miałą być naszym punktem wpadowym na wydmy Erg Chebb.
Po wjechaniu do miasta byliśmy trochę w szoku. Prawie nic tutaj nie było. Na środku miasta stał jakiś budynek (meczet?), otoczony z każdej strony placem, przy którym stały jakieś budynki/kamienice. Po objechaniu wszystkiego dookoła zatrzymaliśmy się na chwilkę pod jednym z budynków rozmyślając, co zrobić dalej. Nagle podjechał do Nas jakiś koleś na rowerze, zapukał w okno i zaczął proponować nocleg. Tomkowi to się za bardzo nie spodobało, więc podziękował grzecznie i ruszył samochodem, aby ponownie zrobić kółko dookoła placu w poszukiwaniu jakiegoś hotelu.Uparty rowerzysta ciągle jechał koło naszego samochodu na swoim rowerze coś tam do Nas pokrzykując. Nie widząc nic wpadającego w oczy postanowiliśmy zatrzymać się i zobaczyć, co Nam zaproponuje.
Zostaliśmy zaprowadzeni do jednego z budynków i labiryntem korytarzy zaprowadzeni gdzieś do jakiegoś pokoju z 3 łóżkami. Ponieważ było w miarę czysto oraz cena nie była za wysoka (250MAD = 22 EUR za pokój) zdecydowaliśmy się tam zostać.
Umówiliśmy się za godzinkę w „recepcji”, aby pójść razem gdzieś na kolację.
Po szybkim przebraniu się i obejrzeniu budynku zeszliśmy na dół, gdzie razem z jego znajomym Aziz-em (pewnie właścicielem domu. Jego numer telefonu to +212 671 33 49 51) udaliśmy się mała wycieczkę po mieście. Zapadł już zmrok, więc za dużo nie widzieliśmy.
Na kolację udaliśmy się … sama za bardzo nie wiem gdzie i do kogo ale było bardzo klimatycznie 🙂 Wnętrze domu było całe w dywanach i oprócz Nas nie było tutaj nikogo.
Zarówno jedzenie (na które czekaliśmy ponad godzinę) oraz towarzystwo było wyborowe. Dołączył do Nas właściciel „tego dobytku”, który przez ponad 2 godziny raczył Nas nie tylko bardzo ciekawą rozmową, ale również bardzo pięknymi opowieściami. Czas mijał Nam tam szybko i przyjemnie. Za szybko 🙂 W trakcie kolacji Aziz „załatwił” Nam wycieczkę na 2 dni na pustynię za 500 MAD (45Euro) od osoby (stargowane przez Tomka z 600MAD). Była to przywoita cena. Za jedzenie zapłaciliśmy uzgodnioną wcześniej kwotę 300 MAD (za 3 osoby). Do hotelu wróciliśmy po północy.
Podsumowując ten wieczór: byłam trochę zaskoczona, bowiem jako kobieta byłam na równo traktowana z innymi. Przekonałam się, że islam potrafi być dobrą religią, jeżeli studiuje się ją od strony miłości, szacunku dla drugiego człowieka, a nie nienawiści. I za to kocham Maroko: pozwoliło poznać mi prostych, zwykłych, lokalnych ludzi z otwartymi umysłami, ciekawych innych ludzi i kultur. Zawsze wspominam ich z uśmiechem na twarzy.
Dzień 2 – Poniedziałek 01/05/2017
Poranek w Ar-Risani
Także i tutaj, podobnie jak w Rabat, wcześnie z rana obudziło nas nawoływanie do porannej modlitwy z położonego niedaleko meczetu 🙂
Około 8 rano udaliśmy się razem z naszymi „nowymi znajomymi” na śniadanie do centrum miasta (zapłaciliśmy 55MAD za 3 osoby).
Następnie poszliśmy na plac targowy, gdzie co tydzień w niedzielę odbywa się lokalny targ. Podobno warty zobaczenia. Niestety spóźniliśmy się 1 dzień. Szkoda … Na szczęście nadal parę stanowisk i sklepików było otwartych. Zakupiliśmy tam 6 szalików za 60MAD, parę dżemów oraz 2 rodzaje herbaty i lokalny sok za 65MAD. Nasi przewodnicy bacznie przyglądali się Tomka targowaniu o cenę, a raz nawet wykłócali się o coś ze sprzedającym.
Tuż przed placem targowym znajdowała się lokalna piekarnia, gdzie Aziz dokupił do kupionego wcześniej na targu świeżego mięsa parę świeżych placków, które mieliśmy później zjeść na obiad na pustyni.
Przed południem wyruszyliśmy wszyscy razem naszym wypożyczonym samochodem w stronę Merzouga.
Zanim jednak tam dotarliśmy zostaliśmy zabrani w 2 miejsca. Pierwsze było to Mausoleum Moulay Ali Cherif położone na obrzeżach miasta Rissani. Przepiękne. Właściwie to nie zobaczyliśmy za wiele, bowiem dla „innowierców” dostępny był tylko ogród, ale przez niektóre otwarte drzwi można było podpatrzeć „co nieco”.
Oprócz tego poszliśmy jeszcze do położonego niedaleko miejsca, gdzie można było sobie pooglądać i pogłaskać hodowane wielbłądy
Droga do Merzouga
Jak wspomniałam wcześniej: do Merzouga pojechaliśmy naszym wynajętym samochodem razem z naszym „naganiaczem” oraz jego kolegą Aziz-em. Powiedzieli nam, że pokażą nam skrót.
Na początku jechaliśmy drogą asfaltową.
Następnie kazano nam zjechać gdzieś w bok, na kompletnie nieoznakowaną i nieutrudnioną drogę.
Muszę przyznać, że nieźle się zestresowaliśmy. Jechaliśmy z obcymi ludźmi nieoznakowaną drogą w nie wiadomo jakim kierunku,a przed nami były tylko ślady opon, które czasami się rozwidlały, a czasami … zanikały. Tomek co chwilę mi mówił: „Sprawdź na nawigacji w telefonie czy Nas przypadkiem gdzieś poza Maroko nie wywożą” 🙂
Na szczęście po dość niedługim czasie zobaczyliśmy w oddali wydmy Erg Chebbi i mogliśmy odetchnąć z ulgą 🙂
Merzouga
Do Merzouga dojechaliśmy około 13:00.
Zatrzymaliśmy się w jednym z hoteli, gdzie w jednym z pokoi mieliśmy zostawić nasze bagaże, a ze sobą zabrać tylko te najpotrzebniejsze rzeczy na 1 noc.
Po szybkim przepakowaniu i przebraniu się w odpowiedniejsze ubrania (zostałam zapewniona, że na pustynię mogę ubrać się w cokolwiek chcę np. bluzkę z dekoltem) wyszliśmy pożegnać się z naszymi „starymi” przewodnikami. Na naszych głowach zostały zawiązane z kupionych przez nas wcześniej na targu chustek specjalne turbany, żeby chronić Nas przed słońcem i po paru wspólnych zdjęciach, wzięciu od nich numer telefonu oraz daniu im napiwku (200 MAD) zostaliśmy przekazani w ręce młodego człowieka, który miał być naszym przewodnikiem na pustyni.
Wsiadanie na wielbłądy było naprawdę zabawne. Siadaliśmy na nie po kolei i przy ich wstawaniu trzeba było mocno trzymać równowagę 🙂
Po „zapakowaniu” nas wszystkich na wielbłądy (przewodnik szedł pieszo) udaliśmy się w stronę pustyni.
Na początku jechaliśmy obrzeżami wydm.
Po 1,5 godzinie zatrzymaliśmy się na obiad w stojącym „na środku niczego” namiocie.
Podano nam posiłek zrobiony z kupionego wcześniej placka z mięsem mielonym, owoce oraz ciepłą herbatę, którą pije się na pustyni. Wszystko było naprawdę przepyszne.
Około 16:30, po małym leniuchowaniu (chłopaki nie umiały za długo usiedzieć na miejscu i biegali dookoła namiotu zwiedzając okolice) ruszyliśmy dalej, tym razem w głąb wydm.
Było naprawdę przepięknie. Cieszyliśmy się każdą minutą spędzoną wśród piasków wydm. Jak małe dzieci w piaskownicy 🙂
W końcu dotarliśmy na miejsce. Nasze „obozowisko” nie było za duże, ale przytulne: składało się z małych, przylegających do siebie namiotów (w naszym nie działało światło) w których znajdowały się jedynie łóżka do spania. Koło namiotów znajdowała się studnia z wodą, jakby ktoś się chciał odświeżyć, oraz znajdująca się w drewnianej budce toaleta ( z działającą spłuczką. Nie trzeba było nosić samemu wody 🙂 )
Oprócz Nas, po jakiejś godzinie, doszło do nas jeszcze 6 Hiszpanów i 1 Włoch.
Oczywiście nie mogło się odbyć bez małej „niespodzianki” na dzień dobry. Zauważyliśmy na naszym namiocie jakieś dziwne „zwierzątko” – ni to pająk, ni to skorpion. Zawołaliśmy naszego przewodnika, na co on go zabił mówiąc nam, że to zwierzątko wcale nie było groźne. Lokalni ludzie raczej są uodpornieni na jego jad, a turysta może zostać „jedynie” sparaliżowany na parę godzin 🙂 Ale przeżyje 🙂 Od tej pory dokładnie sprawdzaliśmy nasz namiot przy każdym wejściu 🙂
Ponieważ do kolacji mieliśmy jeszcze dużo czasu – chodziliśmy sobie dookoła obozu oglądając okolice, rozmawiając z mieszkającym tam chłopakiem, który w wolnym czasie zajmował się przygarniętymi od kogoś małymi kociętami.
Na zachód słońca udaliśmy się na okoliczne wydmy. Był to jeden z najpiękniejszych widoków, jakie widziałam w swoim życiu. Zmieniające się kolory co chwilę zachwycały swoją różnorodnością.
Tuż po zachodzie słońca udaliśmy się do namiotu razem z pozostałymi turystami na przepyszną kolację.
Następnie wszyscy wyszliśmy na dwór, aby przy blasku księżyca i nastrojowym oświetleniu lamp oliwnych, posłuchać „lokalnej” muzyki.
W ruch poszły nasze zapasy domowej roboty orzechówki, które zabraliśmy ze sobą na zabezpieczenie się przed ewentualnymi problemami żołądkowymi i biegunką (codziennie z rana trzeba pić po 1 małym kieliszku. W zastępstwie może być wódka). Wszystkim bardzo smakowało, chociaż trochę się krzywili pod wpływem „procentów” 🙂
Około północy wszyscy poszli spać.
Około 3 w nocy obudziliśmy się z Tomkiem i poszliśmy do toalety. Pustynia w nocy wyglądała obłędnie: nigdy nie widziałam tylu gwiazd na niebie tak jasno świecących…. Zachwycające widoki ….
Dzień 3 – Wtorek 02/05/2017
Wschód słońca na pustyni
Tuż z rana wyrwałam chłopaków ze snu na wschód słońca. Postanowiliśmy go zobaczyć z położonej tuz obok naszego obozowiska dosyć niewysokiej wydmy. Hmmmm.. Wydma może i nie była za wysoka, ale wspinaczka trochę dłużej nam zajęła niż myśleliśmy i wschód słońca oglądaliśmy gdzieś w 2/3 jej wysokości. Byliśmy trochę wymęczeni i spragnieni (zabraliśmy ze sobą tylko 1 średnią butelkę wody, którą opróżniliśmy dosyć szybko), ale warto było dla wspaniałych widoków roztaczających się przed nami.
Powrót do Merzouga
Po szybkim spakowaniu się udaliśmy się z powrotem do naszego hotelu w Merzouga. Droga przebiegła Nam bardzo szybko i przyjemnie. Przed nami wędrowała inna karawana. Jedynym co nam zakłóciło tą przyjemność były głośno jeżdżące tuż przy granicy wydm motocykle oraz samochody, które zakłócały nam tą „magiczną” ciszę pustyni.
Po powrocie do hotelu i zjedzeniu tam dosyć dobrego śniadania (szwedzki stół) około 12:00 opuściliśmy pustynie i udaliśmy się w stronę Tinghir.
Czytaj dalej o naszej podróży po Maroko tutaj: Maroko – okolice Tinghir – wąwóz Todra – dolina Dades
Poprzedni wpis o Maroko tutaj: Maroko – Park „Cèdre Gouraud” i okolice
Podstawowe informacje z naszym planem podróży po Maroku znajdziesz tutaj: Maroko – Podstawowe Informacje i Nasz Plan Podróży