Wakacje na Madagaskarze były bardzo spontaniczne. Zawsze chciałam tam pojechać ze względu na baobaby, kameleony i lemury, ale nigdy nie planowałam dokładnie kiedy. Zawsze myślałam sobie “kiedyś”. Aż tak któregoś dnia nagle w krótkiej chwili zdecydowaliśmy z Tomkiem: “Jedziemy. Jak nie teraz to kiedy?”. W marcu kupiłam bilety (£1206.28 za 2 osoby) i zabrałam się za czytanie różnych forum odnoście zorganizowania wycieczki. Tam dostałam namiary na sprawdzonego, lokalnego człowieka z Madagaskaru, który zajmuje się tam na miejscu organizowaniem wycieczek. Nazywa się Nolavy (jego e-mail: nolamadatrip@yahoo.com).
Wysłałam mu mój plan wycieczki z listą miejsc, które chciałabym zwiedzić. Nolavy doradził mi co powinnam w nim zmienić: co odjąć (za mało czasu i za daleko), a ewentualnie co dodać, i po dosyć niedługich negocjacjach ustaliliśmy konkretny plan wycieczki oraz cenę: 2600 Euro (za 2 osoby) w skład której wchodziło: transport (2 samochody na zmianę: zwykły & terenowy z paliwem), kierowcy mówiący po angielsku (ich noclegi i wyżywienie były wliczone w cenę), promy, noclegi w hotelach ze śniadaniami, wstępy do parków przyrodniczych oraz przewodnicy. Naszymi jedynymi wydatkami miały być lunche, obiady, kolacje, napoje, napiwki. Wpłaciliśmy zaliczkę 600Euro, a pozostała kwota miała być zapłacona po wylądowaniu na lotnisku. Przed wyjazdem okazało się, że Nolavy nie może jeździć z nami ponieważ w tym samym czasie miał innych klientów (spotkaliśmy się z nim tylko 2-3 razy w czasie naszej podroży). Z lotniska miał Nas odebrać jego brat, który po dostaniu reszty pieniędzy miał Nas przekazać pierwszemu z naszych dwóch kierowców. Na początku byliśmy trochę zawiedzeni, że Nolavy nie będzie z nami jeździć, ale bardzo szybko okazało się tak było nawet lepiej. Po pierwsze: obydwaj kierowcy byli bardzo dobrymi kompanami podroży, a po drugie w związku z tym, że jeździła Nas tylko trójka w samochodzie – Tomek z kierowca siedział przeważnie z przodu, a cały tył samochodu była dla mnie.
Dzień 1 – Sobota 24/09/2016
Przygotowania do wylotu
Jednym z pierwszych pytań w trakcie pakowania było: jakie walizki zabrać ze sobą. Plecaki czy “normalne” standardowe, kwadratowe walizki na kółkach. Doszliśmy do wniosku, że weźmiemy walizki ze względu na to, że przecież na Nasz cały pobyt mamy zapewniony transport i towarzystwo/pomoc kierowcy. Nigdzie nie musieliśmy udawać się na własna rękę, nic nie musieliśmy sami nosić i załatwiać.
Madagaskar jest bardzo biednym krajem, więc podobnie jak i w trakcie podróży na Kubę skupiliśmy się na podarunkach. Dla dzieci wzięliśmy ze sobą do rozdania różne słodycze (cukierki, lizaki), chipsy, kolorowe mazaki, długopisy oraz zeszyty. Dla dorosłych oprócz ubrań warto wsiąść ze sobą dużo małych, codziennych rzeczy, które są tutaj trudno dostępne dla zwykłych ludzi (np. wilgotne chusteczki do czyszczenia dla dzieci, jakieś kosmetyki). Przygotowaliśmy także specjalne paczki dla naszych kierowców, które daliśmy im pod koniec wycieczki. Bardzo Nam za nie dziękowali strasznie się ciesząc. Zresztą dziękowali Nam za każdą drobną rzecz w trakcie podróży, np. za paczki gum miętowych do żucia (które żuli potem namiętnie przez prawie cala drogę) lub za podzieleniem się z nimi przekąskami w trakcie drogi (chipsy, ciasteczka) 🙂
Lot & na lotnisku
Nasz lot był o czasie i przebiegł bez żadnych problemów. Najpierw lecieliśmy 3 godziny z Birmingham do Istambułu, następnie po 2,5 godz czekania w Istambule lecieliśmy 13.5 godziny do Antananarivo. Po drodze okazało się, że mamy jeszcze godzinny postój na Mauritiusie, o którym linie lotnicze zapomniały wspomnieć w opisie lotu.
W Antananarivo wylądowaliśmy punktualnie o 14:15. Lotnisko okazało się naprawdę malutkie. Tuż przed wejściem na lotnisko każdy dostawał malutki dokument/książeczkę do wypełnienia, aby dostać wizę (dane lotu/miejsce postoju – adres pierwszego noclegu, wykonywany zawód, itp.). Zanosiło się ją do jednego z okienek, gdzie po sprawdzeniu wypełnionego formularzu dostawało się pieczątkę, a następnie było się kierowanym do drugiego okienka, żeby umieścić 30 Euro zapłaty za 30 dniową wizę. Następnie była odprawa paszportowa i można było iść odebrać swoje bagaże. Tutaj zawsze pojawiał się ktoś z wózkiem na bagaże chcący służyć ci pomocą, oczywiście za odpowiedni napiwek.
Na zewnątrz lotniska czekał na Nas brat Nolavy-iego. Oprócz niego stało tutaj dosyć sporo lokalnych ludzi, którzy szukali turystów/klientów oferując im swoje usługi. Jeden z nich podążał z nami kawałek rozmawiając z bratem Nolavego, a gdy przystanęliśmy przed samochodem zaczął do Nas powtarzać „Tip , tip” (napiwek, napiwek). Ciekawe za co? W końcu odszedł w stronę lotniska. Zapytaliśmy brata Nolavego gdzie najkorzystniej kupić lokalna walutę. Zabrał Nas do położonego tuż obok kantoru, ale okazało się, że jednak na lotnisku stawka była odrobinę korzystniejsza niż tam. Po wymianie pieniędzy i zapłaceniu za resztę wycieczki zostaliśmy sami z pierwszym kierowcą, z którym zaczęliśmy nasza wyprawę po Madagaskarze.
Droga do Antsirabe
Nie mogę za dużo napisać o Antananarivo: przejeżdżaliśmy przez nie tylko samochodem. Jest to bardzo duże miasto, ale widać że bardzo biedne. Przy „głównej drodze” stały podniszczone budynki i wszędzie było dużo ludzi handlującym czym tylko się da.
Na początku zanim jeszcze wyjechaliśmy ze stolicy, zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, gdzie podczas tankowania kupiliśmy tam 2 butelki rumu (:-)), 2 jakieś gotowe lokalne drinki z rumem w butelce, piwo oraz jakieś przekąski na drogę. Tomuś rozsiadł się z przodu koło kierowcy, a ja po połknięciu nierozłącznej dla mnie tabletki na chorobę lokomocyjna rozłożyłam się z tylu siedzenia. I tak wyruszyliśmy w stronę Antsirabe, gdzie planowany był Nasz pierwszy nocleg.
Do Antsirabe jechaliśmy około 4 godzin podziwiając lokalne wzgórza i góry, pola ryżowe, przyglądając się malutkim miasteczkom przy drodze (i pojedynczym domom), ludziom sprzedającym przy drogach różne pamiątki oraz próbując zakupionych przez Nas napoi.
Kierowca okazał się bardzo sympatyczny i może nie mówił idealnym angielskim, ale szło się z nim dogadać w większości tematów. Bardzo szybko zaczęło się ściemniać. Końcówkę drogi przespałam i obudziłam się, gdy dojeżdżaliśmy pod hotel, który leżał w jakiejś bocznej uliczce niedaleko głównej drogi. Zabierając nasze bagaże zauważyłam, że obydwie butelki z drinkami są puste. Okazało się, że wypił je mój małżonek, który stwierdził, że musiał je wypić. Powód? Na drodze było ciemno jak cholera, drogi były z dziurami, po drodze chodzili kompletnie nieoznakowani piesi, których prawie ogóle nie było widać (większość Madagaskarczyków ma ciemną skórę), a kierowca jechał jak gdyby nic z dużą prędkością. Podziw dla pana kierowcy – jak my byśmy byli kierowcami jechalibyśmy pewnie z prędkością 20 km na godzinę 🙂
Na dworze było bardzo zimno: tylko parę stopni powyżej zera. Antsirabe jest jednym z najzimniejszych miast na Madagaskarze: dni są tutaj cieple, ale noce już zimne.
Hotel “Hotel H1” posiadał bardzo ładne pokoje w bardzo dobrym “europejskim” standardzie, z w miarę dobrze działającym Internetem. Jedzenie było bardzo dobre. W szczególności owoce!!! Zapłaciliśmy 40 000 MGA (£10) za 2 dania główne (krewetki i stek) i napoje (przepyszne drinki i piwa). Po zadzwonieniu do domu i zgłoszeniu, że u Nas wszystko OK poszliśmy spać.
Dzień 2 – Niedziela 25/09/2016
Zwiedzanie Antsirabe
Następnego dnia około 8 rano po zjedzeniu śniadania (bardzo dobre) udaliśmy się na zwiedzanie paru lokalnych atrakcji. Po drodze przejeżdżaliśmy koło lokalnych straganów.
W planie mieliśmy odwiedzić 2 małe, położone tuż koło siebie prywatne rodzinne warsztaty. Pierwszy robił wyroby z kości zibu (Atelier Corne de Zébu), drugi z puszek po piwach i innych napojach tworzył malutkie rowerki i samochodziki (Chez Mamy Miniatures). Ponieważ była niedziela otwarty był tylko pierwszy z warsztatów (drugi mieliśmy zwiedzić w drodze powrotnej). Najpierw razem z innymi turystami zostaliśmy zaprowadzeni do malutkiej altanki w ogródku, gdzie zostało Nam pokazane jak się robi i obrabia łyżeczkę z kości zibu, a potem zostaliśmy zaproszeni do sklepiku gdzie sprzedawane były różne wyroby z kości zebu: od magnesów na lodówkę, poprzez biżuterię, różne figurki zwierząt, itp.
Niektóre rzeczy były naprawdę piękne, ale ceny trochę wygórowane (później okazało się, że można było targować się o cenę). Nie mogłam się na nic zdecydować, więc wyszliśmy z niczym. Na zewnątrz zaczepiło Nas dziecko, które sprzedawało zrobione z szyszki indyki. Cudeńka !!! Po paru negocjacjach zhandlowaliśmy cenę o polowe (i to za parę: samca i samiczkę), a dla osłodzenia daliśmy dziecku trochę cukierków i kolorowych mazaków.
Następnie wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy dalej w głąb miasteczka do sklepu, gdzie sprzedawane były drogie kamienie, biżuteria i skamieliny.
Gdy tylko wchodziło się do sklepu (który wyglądał jak jeden z wielu domów stojących na ulicy) od razu było się przechwytywanym przez kogoś, kto najpierw oprowadzał cię po ogródku pokazując znajdujące się tam przepiękne duże skamieliny oraz cenne duże kamienie, następnie szło się do wysypanego stosu różnych jasnych kamieni/kryształów o różnych odcieniach gdzie po wytłumaczeniu jaki kolor czemu odpowiada dostaje się ich parę jako “podarunek” (z możliwością wymiany na jakieś inne), ale oczywiście z prośbą o jakieś symboliczne wsparcie finansowe.
Na samym końcu było się zaprowadzanym do sklepiku, żeby ewentualnie coś kupić. Towary były w miarę ładne, jakością jednak nie zachwycały, a ceny były astronomiczne!!!!! Niektóre to nawet większe niż w Europie. Nic nie kupiliśmy, wsiedliśmy w samochodu i pojechaliśmy w stronę Morondavy.
Droga do Morondavy
W trakcie drogi do Morondavy podziwialiśmy przepiękne widoki za oknem: od łysych gór, sawann aż po pola uprawne.
Zachwyciły mnie skały przy drodze, które zmieniały swoje kolory w zależności jak padało słonce.
Przy drodze mijaliśmy bardzo dużo ludzi idących pieszo przed siebie, w prawie każdej wiosce stragan stał przy straganie, a na nich coraz mniej upominków dla turystów, a coraz więcej codziennych rzeczy i jedzenia (warzywa/owoce/mięso).Zainteresowały Nas plastikowe litrowe butelki wypełnione czymś gęstym i ciemnym. Okazało się, iż jest to lokalny miód. Chcieliśmy go kupić, ale kierowca Nam doradził, żeby kupić go w Tsingy De Bemaraha. Tam podobno jest najlepszy.
W trakcie drogi zatrzymaliśmy się w jednej z maluteńkich wioseczek (jeżeli tak można nazwać parę domków z dachem chyba z bambusa) aby dać komuś jedną z naszych paczek, które wzięliśmy do rozdania. Zrobił to Nasz kierowca, który nie chciał, żebyśmy wysiedli z samochodu. Dał ją jakiemuś mężczyźnie,który od razu został otoczony przez grupę półnagich krzyczących dzieci. Zaczął im rozdawać nasze podarunki, a w między czasie podszedł do Nas jakiś inny starszy mężczyzna (z mazakami w ręku) dziękując serdecznie. Taka drobna rzecz, a cieszy nawet starszych ludzi.
Na lunch zatrzymaliśmy się w Miandrivazo: niedużej wiosce położonej tuż przy rzece Mahajilo. Wjechaliśmy gdzieś na pagórek z którego rozciągały się bardzo ładne widoki na rzekę. Jedzenie było w miarę dobre, ale właściciele jacyś tacy niezbyt przyjaźni: zajęci sobą – i ogóle nawet się nie uśmiechali. Za lunch zapłaciliśmy 37 000 MGA (kurczak 14 000 MGA, ryba 13 000 MGA, 2 x piwa 10 000 MGA). Osobiście uważam, że lepiej byłoby zatrzymać się spontanicznie gdzieś w lokalnym miejscu przy drodze. Tak jak zrobiliśmy to w dalszym etapie wycieczki. Kierowca miał wytyczne gdzie się zatrzymać na posiłki, ale jak się później domyśliliśmy: wszystko zależy od Ciebie. Jak chcesz zjeść gdzieś indziej po prostu mów o tym kierowcy. Ty płacisz 🙂
Jakieś 1,5 godzinki przed dojazdem do Morondavy krajobraz zaczął się zmieniać.
Na początku jechaliśmy przez pagórki a teraz zaczęły pojawiać się równiny z pierwszymi baobabami. Przepiękne drzewa!!!! A jakie kolosy !!! Oczywiście tuż przy pierwszych okazach musieliśmy się zatrzymać, żeby je popodziwiać, dotknąć i porobić sobie zdjęcia 🙂 Niesamowite drzewa !!!
Do Morondavy przyjechaliśmy jak zaczynało się ściemniać.
Czytaj dalej o naszej podróży po Madagaskarze tutaj: Madagaskar – Morondava i okolice & Aleja Baobabów (część 1)
Podstawowe informacje z naszym planem podróży po Wietnamie znajdziesz tutaj: Madagaskar – Podstawowe Informacje I Nasz Plan Podróży